piątek, 8 grudnia 2017

Skrzydła Kruka Część V Nowe Życie

Niebo upstrzone tysiącami falujących skrzydeł na tle zachodzącego słońca, to jakby zwiastun krwawej walki. Już ustalono plan ataku, zwiadowcy zrobili dobrą robotę. Wszystko było gotowe, każdy wiedział co ma robić.
Lecieli równo. Zwartym szykiem. Skoncentrowani, pogodzeni z losem na śmierć i życie - po wolność.  Ludzie-ptaki emitujący ultra dźwięki,  ciskający strzały z łuku oraz podobni do Eryka jednym gestem rozszarpujący ofiarę na strzępy. Chciał wierzyć w szczęśliwe zakończenie tej wojny. Jednocześnie bał się czy nie przybędą za późno. 
Słowiki, Skowronki i Kosy rozpoczęły swój trel. Dźwięk był tak wysoki, że przeciwnik kulił się zatykając uszy. Teraz czas na Sowy i Nietoperze. W podczerwieni widziały, gdzie ukryty był wróg i zrzucały tam pociski wybuchowe. Zaskoczony atakiem przeciwnik próbował pospiesznie formować szyki, lecz w końcu zdecydował się na obronę. Erykowi wykorzystując zamieszanie udało się przeniknąć do kryjówki Pana Świt. Zwiadowcy donieśli, że gdzieś pod ziemią więziona jest Kamila. Musiał dowiedzieć się gdzie. Kolejny wybuch wstrząsną budynkiem. 
Wąskie korytarze dyskretnie oświetlane przez małe latarnie ciągnęły się w nieskończoność. W końcu dotarł do ogromnej hali gdzie w  kapsułach "miksowano" DNA ludzi i ptaków.  Tym razem pojemniki z zieloną mazią były puste. Nie było nigdzie ani Pana Świt, ani dziewczyny. Znalazł jakieś drzwi za którymi panowała nieprzenikniona ciemność. Przez chwilę nasłuchiwał. Gdy już miał zrezygnować i przejść do innych części korytarzy nastąpił kolejny wstrząs, który naruszył strukturę jednej ze ścian. Wątła smuga światła była jak drogowskaz.  Zobaczył jej dłoń chciwie chwytającą tę odrobinę światła. Porwał swoją koszulę i kawałkiem materiału zawiązał Kamili oczy. Ostrożnie wziął na ręce. Zbyt długo przebywała w ciemnościach. Była lekka jak piórko i biała jak papier, ale jeszcze życie się w niej tliło.  Troska, gniew i strach mieszały się ze sobą.
- No proszę, proszę dwie papużki w jednej klatce. - Pan Świt wyrósł jak z pod ziemi wraz z całym doborowym towarzystwem  odcinając drogę ucieczki. Eryk położył dziewczynę we wnęce przy ścianie i zasłonił ją własnym ciałem. Już raz ją prawie stracił teraz na to nie pozwoli. Na szczęście przybył mu z pomącą Nietoperz i  zaopiekował się Kamilą. Inne ludzie-ptaki także chciały ruszyć na pomoc, ale przejście było zbyt wąskie, więc tylko krążyły nad wejściem do kryjówki. Wąski korytarz miał i swoje plusy, przeciwnik mógł go atakować ale pojedynczo. Najpierw ruszył człowiek dzięcioł. Głowę miał twardą jak ze stali, potrafił rozbijać nią ściany z drewna i kamienia. Twarz miał upstrzoną biało-czarno-czerwonymi cętkami a nos przypominał dziób ptaka. Uśmiechną się ukazując rząd ostrych jak szpilki zębów.  Pochylił głowę jak byk na rodeo i ruszył. Eryk zamachną się i potężny podmuch przygniótł atakującego do ściany.
- Dość! -krzykną Eryk widząc, że Pan Świt wybiera kolejnego przeciwnika do ataku - przestań się chować za plecami swoich podwładnych jak tchórz, sam zmierz się zemną! Człowiek w bieli zaskoczony obrotem wydarzeń skwapliwie podjął wyzwanie.
- Dobrze, jeżeli wygram wrócisz pod Skrzydła Kruka - w białym fraku z opasłym brzuchem wyglądał jak niedźwiedź polarny.
-A jeżeli ja wygram, to zniszczysz te kapsuły i odejdziesz - odpowiedział przekornie Eryk. Pan Świt zaśmiał się chrapliwie. Był pewny swego zwycięstwa. Przenieśli się do wielkiej hali. Wszystkie ludzie-ptaki wycofały się z pomieszczenia. 
Świt to radosne zjawisko kiedy przyroda budzi się powoli ze snu wraz z pierwszymi promieniami słońca. Co by było gdyby to zjawisko przyśpieszyć tysiąckrotnie? Wrażenie było by takie jakby dostać fleszem po oczach.  Właśnie takiej broni użył przeciwnik Eryka. Nagle nad głowami zaczęły krążyć srebrzyste bańki pękając zalewały całe pomieszczenie  białym, ostrym światłem. Eryk odruchowo odwrócił głowę i zamknął oczy. To był błąd, potężny cios w plecy powalił go na ziemię. Jękną i powoli podniósł się z ziemi. Na kolejny cios był przygotowany, gdy tylko usłyszał świst powietrza uskoczył w bok. Ręka uzbrojona w metalowe pazury minęła go o milimetr od twarzy. W odpowiedzi wykonał gest jakby coś odpychał i wielki biały niedźwiedź z hukiem wylądował na ścianie. Niestety zdążył zaczepić pazurami o nogę tworząc na łydce długie i głębokie zadrapania. Eryk znowu upadł i złapał się za bolącą kończynę. Wielki biały niedźwiedź już stał nad nim.
- Jesteś dla mnie za słaby! - uniósł metalowe łapy by zadać nimi ostateczny cios.
-Ale nie dla mnie! - Kamila zaskoczyła wszystkich. Uniosła rękę i cisnęła w Pana Świt dwie wielkie ogniste kule. Włożyła w ten cios całą siłę woli, gniew i strach. Biały niedźwiedź totalnie zaskoczony patrzył jak lecą ku niemu dwa śmiertelne pociski. Staną w płomieniach. Z głośnym rykiem toczył się wzdłuż ściany aż wpadł do jednej z otwartych kapsuł. Ale Eryk patrzył tylko na Kamilę. W jej dłoniach skrzyły ogniste kule, włosy jak języki ognia wiły się na ramionach, suknia z płomieni oplatała jej smukłą sylwetkę. Po chwili płomienie zaczęły przygasać, a dziewczyna omdlała opadła na ziemię. Cała aura znikła.  Eryk podbiegł i podniósł ją z ziemi. Była bardzo słaba, ale uśmiechała się do niego.
- Babcia mi pomogła - wyszeptała.
Podziękował w duchu kobiecie, kimkolwiek była. Nagle coś zaczęło bulgotać w kapsule, wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Ludzie-ptaki gotowi do odparcia ataku. Ze środka wyleciał biały gołąb.
-To tyle zostało z naszego Pana Niedźwiedzia - skomentował Nietoperz - przynajmniej teraz nikomu nie zaszkodzi.
W odpowiedzi ptak upuścił na jego ramię małą pamiątkę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a gołąb z pełnym oburzenia "grruuu" wyfrunął gdzieś w przestworza.

*******************************************************
Tak, to babcia kazała jej wstać i walczyć. Jak mogła zapomnieć o najważniejszej osobie ze swego dzieciństwa. Rodzice nie rozumieli jej zagubienia. Wróciły wspomnienia jak migawki z filmu. Babia i Kamila razem piekące babeczki. Babcia łagodząca oparzenie na dłoni. Chyba wiedziała, że coś w niej kiełkuje jakaś nowa moc. Zawsze, gdy była smutna i zagubiona babcia patrzyła głęboko w oczy. Uśmiechała się wtedy i prosiła o cierpliwość. Przyjdzie czas to odkryje siebie na nowo. To dzięki niej opiekuńczemu duchowi wykrzesała z siebie resztki siły i rozpaliła w sobie ten wielki płomień. Przecież tu chodziło o życie Eryka, nie mogła tak leżeć w nieskończoność i pozwolić by ten wielki biały niedźwiedź wszystko zniszczył. Nie spodziewała się tylko takiego efektu. Czuła jak ogień wypełnia ją całą, a żywioł wody z szacunkiem ustępuje mu miejsca. Już nie krępowały ją żadne więzy, gotowa była na wszystko. A później, gdy leżała w ramionach Eryka i patrzyli jak biały gołąb odlatuje, wiedziała, że wszystko będzie dobrze.
Kolejny dzień powitał ją aromatem kawy. To był zwyczajny dzień, a jednak najpiękniejszy ze wszystkich. Znowu byli razem. Z nad stołu patrzyły na nią oczy Eryka jak zwykle zuchwałe, niepokorne. Nie musiał nic mówić wystarczył dotyk, uśmiech, drobny gest.
Za oknem szary zwykły świat pełen śpieszących się ludzi. Może teraz szli bardziej swobodnie, z lekkim uśmiechem na twarzy ze świadomością, że są wolni. Jeszcze niedawno gdzieś obok nich inne istoty walczyły o tę wolność dla siebie i dla nich. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz