czwartek, 7 grudnia 2017

schizofremia

Za oknem padał deszcz. Ciężkie krople uderzały o szybę niemal się w nią wbijając. Patrzyła jak spływają małymi strużkami jakby rozczarowane, że nie mogą wpaść do środka. Ten stukot przypominał trzepot skrzydeł tysiąca motyli. Było ich coraz więcej i coraz mocniej napierały na szybę. Mnóstwo małych owadów z błękitnymi skrzydełkami przetykanymi kryształkami. Połyskiwały przyklejone do okna. Trzepot był coraz głośniejszy, nagle szyba wygięła się pod naporem stworzonek i pękła. Zamknęła oczy, poczuła jak skrzydła owadów przyklejają się do twarzy, ramion, szyi. Obsiadły jej włosy i ręce. Gdy otworzyła oczy spostrzegła że stoi na parapecie za oknem. Miała skrzydła tak jak one. Zimne i wilgotne przyklejone do pleców niespokojnie drżały. Nagle ktoś złapał ją za rękę i wciągnął do środka. Człowiek. Chyba wolała by tak jak w Calineczce by przyleciał uskrzydlony książę i zabrał do swego świata. Lepszego świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz