Za oknem padał deszcz. Ciężkie krople uderzały o szybę niemal się w nią
wbijając. Patrzyła jak spływają małymi strużkami jakby rozczarowane, że
nie mogą wpaść do środka. Ten stukot przypominał trzepot skrzydeł
tysiąca motyli. Było ich coraz więcej i coraz mocniej napierały na
szybę. Mnóstwo małych owadów z błękitnymi skrzydełkami przetykanymi
kryształkami. Połyskiwały przyklejone do okna. Trzepot był coraz
głośniejszy, nagle szyba wygięła się pod naporem stworzonek i pękła.
Zamknęła oczy, poczuła jak skrzydła owadów przyklejają się do twarzy,
ramion, szyi. Obsiadły jej włosy i ręce. Gdy otworzyła oczy spostrzegła
że stoi na parapecie za oknem. Miała skrzydła tak jak one. Zimne i
wilgotne przyklejone do pleców niespokojnie drżały. Nagle ktoś złapał ją
za rękę i wciągnął do środka. Człowiek. Chyba wolała by tak jak w
Calineczce by przyleciał uskrzydlony książę i zabrał do swego świata.
Lepszego świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz