wtorek, 19 grudnia 2017

Cień Anioła. część I.

wersja próbna ;-) bez obróbki.


Wstawał świt. Kropla rosy ze złociła się promieniami wynurzającego się zza horyzontu słońca. Zgęstniała od wzbierającej w niej magii. Przyklejona do szerokiego liścia Hosty. Czekała. Trzeba było mieć dużo szczęścia by trafić na takie zjawisko. Raz na tysiąc lat magia spływała z nieba i ukryta w kropli rosy zmieniała los obdarowanego, zmieniała świat.
Amelia. Być może to los zdecydował, że to właśnie ona pojawiła się w odpowiednim miejscu i czasie. Pozwoliła by złota kropla przylgnęła do palca i połączyła się z krwiobiegiem. Wiedziona zwykłą ciekawością, niewiedzą, nieświadomością. Zwykłą fascynacją pięknem połyskującej kropli.
Od tamtej pory zaczęli ją obserwować. Widzieli jak się zmienia, rozrasta, dojrzewa. Intuicyjnie wyczuwała zbliżające się niebezpieczeństwo, czuła zagęszczająca się atmosferę spisku. Słyszała szepty swoich myśli podpowiadających gdzie iść, co robić. Stopniowo jej zmysły mogły sięgać coraz dalej, coraz głębiej. Ceną za to była samotność. Była inna. Raz zwierzyła się koleżance z klasy, że widzi jej myśli. Kamila wyśmiała ją. I wystraszyła się jej inności, dziwnych iskierek we włosach. Amelia rzadko się uśmiechała. Patrząc na dziewczynę wydawało się, że jest ciągle zatopiona w myślach i że patrzy nie na ciebie lecz gdzieś w ciebie. Jej spojrzenie przeszywało na wskroś. Wszyscy bali się tego spojrzenia, tej jej powagi. Jednak nie była sama.
Odkąd pamiętała zawsze jej towarzyszył. Cień. Widziała go kątem oka. Niewyraźna sylwetka ukryta w cieniu drzewa, delikatnie wtopiona w czerń murów, ukryta w ciemnych narożnikach. W szarościach, czerniach i zbutwiałych pniach chylących się drzew. Na podwórku było dużo takich zaułków. Gdy była mała bała się go. Miała wrażenie że ją obserwuje, osacza, że chce ją zabrać do innego świata. Z czasem zaczął ją fascynować. Był magiczny. Widziała go kątem oka, lecz gdy się odwracała znikał. Stał się częścią jej życia.
- Amelio ! - zatopiona w myślach nie zauważyła upływu czasu, pora do szkoły.
Wiedziała że rodzice się o nią martwią. Szczególnie mama. Czuła jej strach i troskę. Widziała jak kręci głową i wzdycha za każdym razem gdy musi ją wyrywać z tej plątaniny myśli. Przecież nie pasowała tam. Wcale nie miała ochoty wchodzić kolejny raz w zawirowania myśli rówieśników. „Dziwaczka” „Świruska”. Jej całe życie w Merelli ? Kochała tą nadmorską krainę. Fale uderzające o wysoki skalisty brzeg. Morska bryza opadająca słoną mgłą na twarz. Jednak coś ciągnęło ją dalej w nieznane. Czy Cień przyłączy się do niej? Miała nadzieję że tak. To była jedyna istota która ją rozumiała. Tylko jego myśli były, powiedzmy, przyjaźniejsze.

Noc to czarny płaszcz
rozdzierany bez litością dnia
Noc to wolność ma
Noc to wolność dnia

Stało się. 12 maja roku 6 księżyców. W dniu swoich 18 urodzin spakowała się i ruszyła w nieznane. Do niewielkiego plecaka zabrała tylko mydło, pieniądze -swoje oszczędności, trochę jedzenia i ubranie na zmianę. Napisała list pożegnalny i wyskoczyła oknem parterowego budynku. Na przystani ukradła łódź. Pod osłoną nocy odbiła od brzegu i pozwoliła się prowadzić gwiazdom. Morskie fale kołysząc łodzią utuliły ją do snu. Śniło jej się że leci, czyjeś ręce ją uniosły, szum skrzydeł, wielu skrzydeł.
Obudził ją chłód i twardość posadzki, przez małe wąskie okienko sączył się dzień. Nie była na łodzi. Jak tu się znalazła? Powiodła wzrokiem po szarych ścianach aż do solidnych drewnianych drzwi. Była więźniem?
Więc dlaczego nikt nie zabrał jej plecaka?
- Jest tu ktoś? - uderzyła pięścią w drzwi.
Zachrobotał klucz w zamku. Do środka weszła wysoka szczupła postać. To ON. Odruchowo cofnęła się aż do ściany. To nie możliwe. Przybysz wypełnił sobą całe niewielkie pomieszczenie. Nie w sensie fizycznym. To jego aura rozprzestrzeniała się jak pękaty balonik przyciskając ją do ściany. Obserwował ją, wytrzymała jego spojrzenie.
- Witaj pani – zaszczycił ją nikłym uśmiechem i ledwo dostrzegalnym skinieniem. Pomyślała z ironią , to pewnie miał być ukłon. - Jesteś w Kalliole. Jeśli zgodzisz się współpracować staniesz się gościem jeśli nie więźniem.
- Witaj Panie – odwzajemniła lekki ukłon – Jestem Amelia, przybyłam z Merelli. Nie chciała bym sprawiać kłopotu swą osobą, chętnie opuszczę te włości i wyruszę w dalszą drogę...
- O tym to ja zadecyduję – uderzyła ją jedna myśl. Potrafił chować swoje myśli i emocje. Wyczuwała mgłę i wysoki mur. - wyprowadzić ją.
- Pani pozwoli – dwóch podobnych do Cienia mężczyzn chwyciło ją za ramiona i wyprowadziło z celi. Jej opór i protesty na nic się zdały.
- Gdzie mnie ciągniecie! Puście!
Wąski korytarz stopniowo się rozszerzał. Na końcu były wielkie pozłacane wrota ozdobione skrzydłami i mieczem. Wrota do raju? Przemknęła jej myśl. Cień uderzył trzy razy i brama się otworzyła. Na chwilę oślepiło ją jasne światło. Wszyscy padli na twarz pociągając Amelię ze sobą. Pokłon przed Królem?
- Witaj Amelio, jestem Arael władca tego Zamku. - gestem ręki nakazał by powstali – sprowadziłem cię tu, bo jesteś nam potrzebna. - zbliżył się i zsunął kaptur jej głowy.
Po sali rozszedł się pomruk zachwytu. No tak,te gwiazdki zawsze robiły wrażenie. Od Cienia wyczuła smutek. Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. I znowu ta mgła.
- Jak zapewne zauważyłaś już od dawna cię obserwujemy – uśmiechną się znacząco do Cienia – Muriel doskonale się sprawdził.
Muriel? Więc tak nazywał się jej cień? W końcu poznała imię swego towarzysza.
- Wiemy że jesteś niezwykłą dziewczyną – Arael kontynuował swoją przemowę. - masz dar który bardzo jest nam potrzebny.
Ciekawe do czego? Podziwiała zbroję mieniącą się kolorami tęczy. Purpurową tunikę i berło z wielkim ametystem. Mimo podeszłego wieku biła od niego siła i...magia? Co skrywał pod błękitną peleryną?
Przymknęła oczy i pozwoliła zmysłom szukać. I znowu ściana. Mogła by ją zburzyć wysiłkiem woli..
- Nie teraz! - napotkała twarde spojrzenie fioletowych oczu Araela. - powściągnij swą ciekawość Amelio.
- Co wiesz o aniołach?
O aniołach? Dlaczego akurat o nich?
- Wiem że są Zastępy Aniołów i Upadłe.. - zastanowiła się przez chwilę – te upadłe przyłączyły się do Lucyfera..
- Nie wszystkie! - jedna z postaci siedzących na krzesłach ustawionych w długich szeregach wstała i zdjęła pelerynę – nie którzy z nas chcieli wrócić! Nazywam się Haniel ! I postanowiłem wrócić do Chórów Anielskich.
Był piękny. Rozłożył dumnie czarne skrzydła. Bił od niego złoty blask. Miał na sobie zieloną pelerynę i szmaragdową różę w dłoni. Sala wypełniła się szumem anielskich skrzydeł.
- Dlatego założyliśmy z Murielem szkołę dla upadłych aniołów. - Arael podniósł głos by przedrzeć się przez szum mnóstwa skrzydeł.
- Na razie jest nas tylko dwudziestu. - nagle Anioł w zielonym płaszczu podszedł do Araela ukłonił się i szepną mu coś do ucha – niestety muszę was opuścić, obowiązki wzywają. Murielu oprowadź Amelię i zapoznaj z ideologią naszej szkoły.
Rozwiną białe skrzydła i doleciał.

Jestem jak Upadły
Anioł, według której
własnej świadomości
postąpił słusznie
ale według innych
nie powinienem nic robić
tylko się przyglądać.
Nawet nie zapytał czy chcę. Czy potrafię!
- Proszę tędy. - wskazał na wrota i puścił przodem. - tędy w prawo.
A mam wybór? Posłusznie ruszyła długim korytarzem. Mijali zakratowane okna z widokiem na plac.
- To jest Zamek Pilotettum. Zaadoptowaliśmy go dla celów szkoleniowych. Tu jak już słyszałaś upadłe anioły dostają drugą szansę. - mówił spokojnym głosem, ale i tak wyczuła niechęć.
Dlaczego on mnie tak nielubi? Była przyzwyczajona do niechęci otoczenia, ale ten chropowaty dystans był dla niej nowością.
- A gdybym chciała uciec ?
- Proszę bardzo – wykonał dłonią zapraszający gest. Potraktowała to jak wyzwanie.
Wspięła się na wieżę i rozejrzała wokoło. Wszędzie lazurowe fale zlewały się z błękitnym horyzontem.
Wdrapała się na mury i spojrzała w dół. Wszędzie woda.
- Zamek na skale? Jesteśmy na wyspie?! - wyszczerzył zęby w ironicznym uśmiechu.
- Brawo. Cóż za spostrzegawczość! - nienawidziła go. Był wredny, bezczelny, nieczuły. Był..był...
Kamiennymi schodkami zeszła na plac i ze łzami w oczach pobiegła przed siebie. Przez zamglone oczy ujrzała jakiś budynek wbiegła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zakryła dłonią usta by z tłumić szloch.
Zostawcie mnie w spokoju. Przecież nic od was nie chcę. Zatęskniła za rodzicami, za domem. Za późno, są daleko… Wierzchem dłoni otarła łzy. Drewniane ławki, stare witraże. Była w kaplicy. Zegar wybił 12, popołudnie. Usiadła w ostatniej ławce, otuliła się szarą peleryną, na kasztanowe włosy nasunęła kaptur. Bezmyślnie wpatrywała się przed siebie. I co teraz? Gdy już opadły kurtyny złości i beznadziei trzeba przemyśleć sytuację w jakiej się znajdywała.

Muriel niepewnie patrzył na zamknięte drzwi do kaplicy. Może trochę przesadził z tym dystansem. Przecież tego od niego oczekiwano. Nie spoufalać się, nie angażować. Relacje czysto służbowe. Westchnął i ruszył ku bramie zamkowej. W wielkiej sali już czekali. Gdy wszedł wszystkie oczy skierowały się na niego.
- Zamknęła się w kaplicy – ile powinien im powiedzieć? Czy by zrozumieli śmiertelniczkę? Człowieka? - musi przemyśleć naszą propozycję.
- Kim ona jest? - pierwszy powstał Haniel – Do czego może nam się przydać? Przecież nawet nie ma skrzydeł.
- Jest po to byście zrozumieli, że człowiek mimo swej niedoskonałości też potrafi.. - próbował tłumaczyć jak umiał najostrożniej. Przecież nie mógł zdradzić, że jej zdolności są przydatne by wykrywać zdrajców, szpiegów i buntowników. Niemożliwym jest by tylu upadłych aniołów ot tak bezinteresownie chciało przejść na stronę niebiańską. Ale każdy miał prawo do takiej szansy.
- Tak wiemy, to stworzenie Boskie, lecz nigdy nie będzie tak jak my – Uriel ukłonił się Murielowi – uskrzydlona. Czy jest w stanie nas zrozumieć?
- Wiem że ludzie gardzą nami czarnoskrzydłymi – Arael postanowił zakończyć dyskusje puki w spekulacjach nie zabrnęła za daleko – chciałbym jednak dać Amelii szansę by nas poznała. Byśmy siebie nawzajem poznali.
Po sali rozległ się szum aprobaty, ale i protestów. Muriel rozejrzał się po zgromadzonych. Ciężko będzie przekonać ich do tego pomysłu. Był jednak pewny, że gdyby poznali prawdę dziewczyna już dawno by nie żyła.
- Temat uważam za zamknięty, proponuję przejść do kolejnego punktu obrad Kto jest za tym by Moce i Potęgi przenieść do Księstwa. - Muriel ukłonił się Araelowi i wyszedł z sali. Miał nadzieję że dziewczyna już ochłonęła i przemyślała swoją sytuację.

Amelia chyba setny raz westchnęła. Właściwie nie miała wyboru. Była na wyspie, zdana na łaskę i niełaskę aniołów. Czarnoskrzydłych. Oprócz skrzydeł niewiele się między sobą różnili. Byli istotami myślącymi, ułomnymi, pragnącymi akceptacji i zrozumienia. No może anioły były piękniejsze, uśmiechnęła się na wspomnienie Haniela. Niemożliwe by ktoś tak piękny mógł być na wskroś zły. Jej zmysły wyczuły zawirowania przy wejściu do kaplicy. Ktoś wszedł do środka.
- Pani, pewnie jesteś głodna – to Muriel wrócił – zapraszam na posiłek.
W milczeniu minęła go i wyszła na zewnątrz. Skoro pałał do niej aż taką niechęcią, nie widziała sensu nawiązywać konwersacji. Kuchnia i jadalnia były po drugiej stronie placu zamkowego. Od progu wyczuła smakowite aromaty potraw. Zaburczało w brzuchu.
Zajęła miejsce najbardziej na uboczu, ale i tak czuła na sobie badawcze i nieufne spojrzenia. Czego od niej oczekiwali? Że padnie im w ramiona i potraktuje jak swoich braci? Czy skuli się jak osaczona sarna oczekując na wyrok? Nigdy przed nikim nie chyliła głowy i teraz też nie zamierzała. Wyjadłszy wszystko co do okruszka odniosła naczynia. Nie oglądając się na Muriela opuściła jadalnię.
Grupka aniołów stała przy studni o czymś żywo dyskutując. Postanowiła do nich podejść. Trzeba jakoś przełamywać lody. Może oni będą bardziej przychylniejsi w rozmowie.
- Zapytaj ją .. - była wystarczająco blisko by usłyszeć ostatnie słowa. O co chodziło? Coś od niej chcieli?
- O co chodzi? - uśmiechnęła się rozpoznając wśród nich Haniela.
- Zastanawialiśmy się czy...posiadasz jakieś szczególne zdolności? - Uriel patrzył na nią badawczo spod przymkniętych powiek. Wyczuła napięcie oczekiwania. Ostrożnie nabrała powietrza w płuca starając się nie pokazać po sobie zbyt wielu emocji.
- No cóż.. - uśmiechnęła się beztrosko – Obawiam się że te efekty specjalne z włosami to jedyne na co mnie stać.
Skłamała. Może to nie najlepszy początek nowej znajomości. Ostatnio gdy powiedziała prawdę, straciła wszystko teraz nie chciała ryzykować.

Miłość jest dziwna? Strasznie nerwowa
coś chce powiedzieć, ale się boi
słowa zbyt wielkie? W spojrzeniach chowa.
Odwagę miewa w snach swoich.

Marcin Urban „Miłość jest dziwna” fragment.


W końcu była szczęśliwa. Haniel wziął ją pod swoje skrzydła. Razem chodzili na spacery. Oprowadził ją nawet po Zamku. Opowiedział o szkole. Imponowało jej że ktoś tak przystojny się nią zainteresował.
- Tutaj uczą nas o was śmiertelnikach, dlaczego powstaliśmy my anioły. To bardzo interesujące. Na przykład to że wy też musieliście opuścić Eden.
- No cóż, za wszystkie błędy kiedyś trzeba zapłacić. U nas przechodzi to z pokolenia na pokolenie.
Musimy chrzcić nasze dzieci by zmyć z nich grzech naszych przodków.
- To nie sprawiedliwe – udał oburzenie – przecież nie możecie odpowiadać za ich czyny.
- Obawiam się, każdy z nas ma wolną wolę i w pewnym sensie odpowiada za przyszłość swojej rodziny.
Haniel spojrzał na Amelię i lekko się uśmiechną. Niebyła pewna czy zrozumiał to co chciała mu przekazać.
- A słyszałaś taki dowcip? Ilu trzeba Aniołów Ciemności by zapalić pochodnię?
Żadnego, prawdziwy Anioł ciemności się nie boi! - uniósł jej dłoń i zbliżył do ust. - Przykro mi Amelio, ale muszę cię opuścić, obowiązki wzywają.
Rozwinął skrzydła i zniknął w jednej z wierzy obserwacyjnych.
Policzki ją paliły. Dotknęła dłoni, chyba jej nigdy nie umyję. Rozmarzona obróciła się w stronę Stołpy..i staneła oko w oko z Murielem. Mało jej serce nie wyskoczyło ze strachu.
- Co ty dziewczyno wyrabiasz? Bawisz się w jakieś amory? - sykną jej w twarz. Był blady, oczy pociemniały mu ze złości. - mam nadzieję że niczego mu nie wypaplałaś.
- Nie martw się, umiem dotrzymywać tajemnicy. – a więc o to tylko się martwił, o te swoje tajemnice. - już nie musisz się zmuszać do pilnowania mnie, sama sobie poradzę.
Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale wyminęła go i  wspieła po schodkach na mur zamkowy, a z stamtąd na wierzę obronną. Cała się trzęsła ze złości.

niedziela, 10 grudnia 2017

ćwiczenia z pisania - Manekin.

Nie wie, dlaczego jest świadomy. Nie może się też ruszać, nie oddycha, w żaden sposób nie reaguje – dla postronnych to tylko kukła. Mimo to czuje, widzi, słyszy, rozumuje nie gorzej od człowieka. Pracownicy sklepu przebierają go w nowe stroje, ustawiają w nowych kompozycjach z dekoracjami oraz innymi manekinami. Zwykle jednak jego istnienie to przymusowy bezruch z widokiem na ulicę po drugiej stronie szyby.
Co się dzieje w jego głowie? Co sądzi o swoim położeniu? Co sądzi o ludziach, których obserwuje? Czy dostrzega rzeczy, których my byśmy nie dostrzegli?
Czy potrafisz zrobić z tego opowieść?


 
Kolejny dzień regulowany unoszeniem i opadaniem rolet sklepowych. Tym razem niespodzianka! Nowy bilbord na przeciwległej ścianie. Reklamę karmy dla kotów zastąpiła zmysłowa blondynka z ustami czerwonymi jak krew. Ktoś postawił puszkę po piwie na parapecie witryny. Stopniowo wraz z wędrującym po niebie światłem ruch za szybą się zwiększał. Schemat powtarzający się codziennie. Ta pani w płaszczu z puchatym kołnierzem, jakby nie zauważała zmieniającej się mody. Zawsze gdzieś się spieszyła. W różowych szpilkach drobnymi kroczkami przepływała obok wystawy sklepowej. Raz nawet na niego spojrzała, miał wtedy na sobie tą niebieską sukienkę w tulipany. I dzieciaki wracające ze szkoły, na chwilę przyklejały nos do szyby i robiły śmieszne miny. Najciekawszy był ten zarzygany bezdomny, wieczorem przemykał zaułkami ze swoim chudym kotem pod pachą. Grzebał w koszach wyciągając puszki i inne skarby. Czuł z nim jakąś więź. O ile plastikowy manekin miał prawo cokolwiek czuć. Bezpłciowość. Dzisiaj ubrano go w sukienkę, przyklejono do ręki damską torebkę, na głowie peruka – burza rudych loków. Jeszce tydzień temu był łysy z krawatem na szyi, w eleganckim garniturze. I zawsze uśmiechnięty. A ten bezdomny ubrany w luźne, za luźne ubranie w nijakim kolorze chował w środku całą swoją osobowość. Podejrzewał, że zrezygnował z niej na rzecz tych puszek z resztką piwa na dnie. Ciężkie rolety jak powieki zaczęły opadać, wokoło gasły światła sklepowe przed sobą miał jednolitą czerń. Do jutra.

piątek, 8 grudnia 2017

Modlitwa nieudacznika

Proszę Cię Panie o serce
serce twarde jak stal
by nigdy, nigdy już więcej
nie przebił go żaden żal.

Ześlij na moje oczy
chociaż na kilka chwil
złudnej nadziei mar nocnych
tak podziękuję Ci.

Nawet gdy karą będzie
przemiana jej w proch i żar.
Jam nieudacznik nic więcej
upadłem i muszę wstać.

I chociaż nie ma przymnie
tej co rękę powinna mi dać
Są jeszcze inne ręce
krzyk nadziei i strach.

Bo dzisiaj znowu upadłem
potknąłem się o wspomnień dni
spalę ją teraz bo przyszłość
dalej każe mi iść.

To my żalu topielcy
odziani w strzępy uczuć z przed lat
idziemy prosić o więcej
w kolejce po wiarę - to żart.

A ty matko podaj mi rękę
i powiedz, a nawet skłam
że zapomniałaś o swym sercu
matczynym, czułym na dziecka płacz.

I wtedy wszystko odejdzie
przeminie jak zły sen
i słońce znowu wzejdzie
i wiosna przyjdzie
i nowy dzień.

ćwiczenia z pisania 2

wersja oszczędna i gawędziarska ze słowami : Śledź. Ziąb. Skrzydła. Urząd. Palimpsest.

Na dworze był ziąb, wiatr wwiewał się pod kurtkę, zadrżała. Spojrzała na zegarek, pięć minut po północy. Spóźniał się. Zimne podmuchy przewalały sterty papierów z jednej strony ulicy na drugą. Jeden zatrzymał się na latarni. Z nudów podniosła go i rozprostowała na kolanie. Skrzydła? Podeszła bliżej światła. Lampy pod Urzędem świeciły mocniej od latarni. Kartka wyglądała jak nieudany szkic. Na pierwszym planie wielkie skrzydła przeplatały się z wyblakłym szkicem śledzia i jakąś plątaniną linii.
Usłyszała znajome kroki.
- Kochanie, zobacz znalazłam poltergeist.
- Chyba Palimpsest – podszedł do niej z szerokim uśmiechem i spojrzał na kartkę w jej dłoniach. Stopniowo uśmiech znikał z jego twarzy..
***************************************************
Ziąb utrudniał marsz. Przytulała się do chropowatych ścian budynków chroniąc się przed przenikliwym podmuchem wiatru. Na tablicy dojrzała jakiś plakat przerobiony na ogłoszenie grzecznościowe. „Przyjmę bezdomnych pod swoje skrzydła – Fundacja Dam”. Prychnęła. Jeszcze raz spojrzała na plakat, przedstawiał uśmiechniętego śledzia - na talerzu - z białymi zamglonymi oczami. Pod spodem ozdobnymi, zawiłymi literami ktoś dopisał „Smacznego”. Nie no tego już za wiele. Nie czuła się bezdomna! A ten Palimpsest to jakiś absurd.
- Hej Marta, masz ochotę na śledzia?- ktoś zawołał, za wtórowała mu salwa śmiechu.
Zacisnęła zęby i przyśpieszyła nie oglądając się za siebie.

ćwiczenia z pisania 1

Para bohaterów – kobieta i mężczyzna – siedzą na plaży. Słońce świeci, fale szumią, mewy latają i skrzeczą. Jest ciepło i przyjemnie.
Mężczyzna odwraca się do kobiety – i nagle wszystko układa mu się w głowie w zgrabną całość. Nagle wszystko jest jasne. Epifania. Co takiego zrozumiał i jaki bodziec go do tego zrozumienia doprowadził? Czy chodzi o to, że wreszcie znalazł kobietę swojego życia? Wie, że będą razem – do końca? Czy też inaczej: wreszcie ułożył wszystkie poszlaki w logiczny ciąg zdarzeń i rozumie już w jaką grę wplątała go kobieta. Rozumie jej intrygę, przejrzał to.
A może po prostu widzi mackę Cthulhu, która dyskretnie wystaje bohaterce z ucha? Cokolwiek się stało – wszystko w Twoich rękach.


To było cudowne popołudnie. Słońce ogrzewało mu plecy. Mewy zataczały kręgi na niebie,a morskie fale tak kojąco szumiały. Najważniejsza była Kaśka, leżała obok na wyciągnięcie ręki. Jak to powiedział Piotrek? Zmarszczył brwi próbując sobie przypomnieć. „To jest kobieta… jak lwica, piękna i niebezpieczna” Co on mógł wiedzieć. „Ewka wspomniała, że widziała ją w parku z jakimś typem..” „Mam paru znajomych, nie przejmuj się, to tylko koledzy” Wspomnienia jak kartki w albumie zaczęły przesuwać się przed oczami. „Zginą Kowalski biznesmen, znaleziono go w parku pod krzewem magnolii”, „Kochanie co masz we włosach? To magnolia, pasuje mi prawda?” „Spóźniłaś się. Przepraszam coś mnie zatrzymało” i ten skrawek porwanej sukienki. Poczuł ucisk w żołądku. Nie! To niemożliwe! Podniósł się na łokciach i spojrzał na dziewczynę. Spała na brzuchu. Powiódł wzrokiem po jej zgrabnej sylwetce i zatrzymał się na tatuażu na nodze – imitacja węża oplatającego się wokół kostki. A może to coś więcej? Przez chwilę walczył z falą gniewu i rozczarowania zalewającą jego umysł. Kim była? Kobietą którą kochał? Czy przestępczynią, której
szuka cała policja w mieście? Czyjś cień padł na złoty piasek między nimi. Obrócił się i zmrużył oczy od słońca. Przed nim stał wysoki muskularny mężczyzna w opiętej pasiastej koszulce z krótkim rękawem i białych bawełnianych spodniach do pół łydki.
- Przepraszam ja do Kaśki – omiótł czujnie plażę, na jego nadgarstku błyszczał zegarek z wielką złotą tarczą.
Kaśka mrucząc obróciła się na plecy, najpierw spojrzała na typa, a później na niego swoimi pięknymi, dużymi, niebieskimi oczami. Były zimne, piękne, ale zimne.
Nagle jakby kotara opadła mu z oczu, ujrzał wszystko w jaskrawych barwach i konturach jak ostrze noża. Już wiedział co ma robić.

Bez tajemnic

Bez tajemnic tu jesteśmy
zaplątani w węzły czasu
tak jak drzewo się pochylisz
tak jak motyl, hen wysoko
wzlecisz w górę zawirujesz
by osiągnąć ducha spokój.
Bez tajemnic tu jesteśmy
gdy spojrzymy sobie w oczy
nic nie może się uchylić
od krążących w okół wspomnień.


Ciemność

Skrapla się na twarzy
morze aksamitu
pod popiołem się żarzy
iskier gwiazdozbiory
Wśród powiek zamkniętych
wśród ust spowitych oddechem
snów zawirowania
Nie pytam już o nic.
Sen odpycham
chcę marzyć
sen odpycham
chcę widzieć, nadzieję
sen odpycham..
mdlejące powieki
omdlałe, mięciutkie
cichutkie, łkające marzenie..

Bajki dla Karolinki

Mamusiu opowiedz mi bajkę o...
Tak zaczyna się każdy wieczór " po dobranocce". Kładę się obok małej na łóżeczku i wymyślam bajki na dobranoc.
Dzisiaj było o ślimaku i zającu.
Pewnego razu był sobie ślimak co bardzo chciał nauczyć się skakać. Spotkał małego zajączka i prosił go.
- Proszę, naucz mnie skakać. Będę mógł sobie podskoczyć i zjeść smaczne listki nawet z samego czubka drzewa.
- Przecież masz tylko jedną nogę - zdziwił się zajączek- jak chcesz skakać z tym ciężkim domem na plecach?
- Oj proszę! chociaż spróbujmy.
- No dobrze. - zgodził się zajączek - Wejdź na to wysokie drzewo i spróbuj skoczyć.
Ślimak wdrapał się na gałąź i zaczął zbliżać się do krawędzi  listka. Klap! I zsuną się na ziemię.
-Auć!! ale mnie boli i chyba mam pękniętą muszlę!!
Zajączek pokręcił głową.
-Musisz wejść na wyższą gałąź i spróbuj odbić się od liścia.
-Dobrze - powiedział ślimak z zapałem  - ale będę skakał tak żeby spaść do wody.
Wdrapał się na gałąź zwisającą nad brzegiem stawu. Zsuną się na krawędź liścia i szlap!! - wpadł z wielkim pluskiem do wody.
Trochę czasu zajęło ślimakowi dopłynięcie do brzegu. Miał mokrą nogę i domek. Z trzepną z różek zieloną rzęsę i rozejrzał się dookoła.
- I jak mi poszło?
- Nieźle, nieźle - bąkną niewyraźnie zajączek. - spróbuj jeszcze raz.
Ślimak ponownie wdrapał się na gałąź. Tym razem zając schował się pod drzewem i czekał aż ślimak znajdzie się na liściu. Gdy tylko zaczął zbliżać się do krawędzi liścia zajączek lekko podbił go od dołu.
- Ziuuup!!- Ślimak wystrzelił jak z katapulty i wylądował parę metrów wyżej na drzewie.
-Widziałeś?! Udało mi się! Udało!! - cieszył się patrząc na zająca z góry. - Jeszcze trochę i będę mistrzem!!
Zajączkowi szkoda zrobiło się ślimaka więc nie zdradził mu swojego podstępu.
Ślimak ponownie wdrapał się na drzewo. Tym razem zajączek jeszcze mocniej go podbił i ślimak wystrzeliwszy jak z procy wylądował na czubku drzewa.
-Huurraa! Udało mi się ! Jestem mistrzem!! - powiedział dumnie ślimak.
- Oj ślimaku! To ja Ci pomogłem tak wysoko skakać. Stałem pod drzewem i podbijałem cię do góry. - zawstydził się zajączek, bo już dłużej nie chciał tego ukrywać.
- To nic. Wspólnie nam się udało! Gdyby nie ty, nigdy nie odbił bym się od ziemi!
I odtąd  Ślimak i Zajączek zostali przyjaciółmi. Razem grali w szachy i warcaby.
Razem bawili się piłeczką, jedli marchewkę i jabłuszko. Jak już się najedli i umyli rogi i uszy w strumyku poszli spać.
Dobranoc.

Bajka o internetowym królu

Był,  żył przed wielu laty.
Król majętny, król bogaty.
Lecz samotny był nasz pan,
Cieszył się tym skarbem sam.
Aby zawrzeć związek pewny.
Sam poszuka se królewny.
Już profile na Facebook przegląda
tu skanuje, tam podgląda.
Na gadu gadu testuje. 

I na czatach kombinuje.
W końcu znalazł,  choć to dziwnie brzmi
po adresie IP.
Teraz sprzęt ów znaleźć trzeba,
Tu się przyda haker kolega,
Już adres kompa jest namierzony -
w kafejce na rogu - tam szukaj żony.
<Powabna> takiego nicka miała
Lecz czy na królową się nadawała?
By sprawdzić dziewczyna to jaka
przebrał się on za żebraka.
Na pchlim targu kupił Atari,
Dysk 1Giga, monitor 10cali.
I przywdziawszy skromną szatę
zaprosił ją na herbatę.
Urodą panna nie grzeszyła,
Poza tym skromna i bardzo miła
E-mailami ze sobą się wymienili
oraz na komórki- w kontakcie wciąż byli.
'kiedy w końcu cię zobaczę' wiadomości jej posyła.
"Już niedługo, mój kochany będę Twoją była"
Umówili się w końcu tuż po północy,
ona wybrała zakątek uroczy.
I nagle z ciemności wampirzyca się wyłania
czy to do niej swe cholewy smażył
kobieta jak kobieta..z zarostem na pół twarzy!?
jakże ci na imię - nieznajomą pyta
nazywam się Konczita !
Włosy czarne jak skrzydła kruka.
Usta czerwone i blada cera.
A z ust kły jak ostrza noży
chce do gardła mu przyłożyć
"Jeśli będziesz dla mnie grzeczny
gwarantuje związek wieczny".
Nie skorzystam! Nie, dziękuję!
Już manatki swe pakuje..
I wciąż wielce urażony
postanowił żyć bez żony.
No i to by było na tyle tego
randkowania netowego
.

Bajka o garncarzu

W małym miasteczku, w domku na ulicy Różanej,
mieszkał człowiek co lepił garnki gliniane.
Za nic miał wilki, smokami gardził
swoje rzemiosło kochał najbardziej.
Siłę w dłoniach miał taką, że giął gwoździe calowe,
a wielkie konary łamał na połowę.
Księżniczka? Nie znam, cóż to za kobieta?
Słychać turkot kół, podjeżdża kareta.
"Panie rzemieślniku o przysługę proszę,
Moja prośba wielka,
zrobi pan nocnik dla mego pudelka?
Musi być wysoki z małym wcięciem na nogę
i rączką niewielką by stawiać na podłogę."
Rzemieślnik spojrzał na kobietę dziwnie,
czy aby jej się nie pomyliły zakłady?
Nocnik dla psa? Śmiać się nie da rady.
Lecz królewna nalega, pies musi mieć kuwetę
inaczej się nie da.
"Pan nie rozumie dla Pikusia nie wypada
by biegała po ogrodach i tu i tam przysiadał.
więc jeżeli nie zrobi pan tego nocnika
ograniczy mu pan wolność bo nie ma gdzie sikać."
"Poza tym duże znaczenie tu ma
godność królewskiego psa."
Lecz garncarz dalej idzie w zaparte
Nocnik dla Pikusia? To są jakieś żarty!
"Odmowy nie chcę żadnej słyszeć!
Petycję do króla i do Papieża piszę!"
I wkrótce powstały związki zawodowe.
Na ulice wyległy wszystkie królowe..
"Nocnik dla Pikusia" transparenty wiszą.
"Godność dla pudelka" - królewny piszczą.
Pan rzemieślnik choć siłę miał w rękach
przy argumentach królowej zaczął wymiękać.
Dobrze zrobię ten nocnik tylko już przestańcie
bo uszy więdną przez te wasze darcie.
I w parę chwil powstał dla Pikusia nocnik.
Z małym uszkiem i wcięciem na łapkę..
"Wszystko dla wolności i godności psa,
Niech jak król jakąś wygodę ma.
Niechaj mu się zdrowo siusia,
pozdrowienia dla Pikusia."
Oto powstała moda taka
każda królewna chciała mieć nocnik dla psiaka.
Nawet garncarz nie sądził, że bogactwo mu da
mały zwykły nocnik dla królewskiego psa.

Królewna Zuzia i jej cymbałki

W czasach smoków i jednorożców żyła sobie królewna Zuzia. Jak każda królewna miała mamę Królową i tatę Króla.
Zamek stał nad brzegiem oceanu, a z okna rozpościerał się widok na złotą plażę i fale lazurowej wody rozlewające się aż po horyzont.
Wieczorem gdy czerwone słońce prawie stykało się z taflą oceanu w okolice zamku przypływały delfiny i wyskakując nad powierzchnię wody wesoło zapraszały do zabawy. Wtedy Zuzia siadała w oknie ze swoimi cymbałkami i grała.
Dźwięk dzwoneczków niósł się echem po całej dolinie, a przyroda jakby zamierała wsłuchana w dźwięczną melodię.
- Pięknie grasz moje dziecko - zagadną starzec. Pojawił się nie wiadomo skąd. Jego biała jak mleko broda sięgała mu aż do pasa, a popielaty kaptur zakrywał smukłą twarz. Zuzia przestraszona szybko schowała się za firanką.
- Nie bój się mam dla ciebie prezent - wyciągnął z tobołka stare powycierane cymbałki - Te są zaczarowane, może wyglądają pozornie, ale mają w sobie szczególną moc. Ten komu zagrasz, natychmiast wyzdrowieje, wszystko co złe odejdzie.
Królewna spojrzała na cymbałki. wyglądały na bardzo stare. Chciała podziękować dla starca, ale gdy rozejrzała się za oknem już go nie było. Postanowiła że to będzie jej tajemnica. Zawinęła instrument w kawałek płótna i schowała pod łóżkiem. Nie wiadomo czy starzec mówił prawdę.  Wkrótce miała się o tym przekonać.
Na przyjęciu ludzie rozmawiają o różnych rzeczach, plotkują, dyskutują.
- Obok mojego królestwa mieszka podobno młody książę, ale nigdy nie wychodzi do ogrodu. - rozgadała się pewna starsza dama. W wysokiej czarnej peruce wyglądała bardzo dostojnie - Raz go tylko widziałam jak stał w oknie wieczorem, był jakiś smutny, może chory. Zuzia zamyśliła się. Mogła by pomóc temu biednemu chłopakowi, ale bardzo dyskretnie.
Najkrótsza droga do królestwa prowadziła przez ocean. Lecz jak tam się dostać? Pod osłoną nocy królewna wymknęła się z zamku i stanęła nad brzegiem oceanu. Pod pachą ściskała stare cymbałki. No i co dalej?
Usiadła na spróchniałym pniu i rozpakowała instrument. Delikatnie uderzyła pałeczkami w drewniane deseczki. Cichutkie "plum - plam" rozedrgało  wokoło powietrze. Nagle woda przy brzegu, jeszcze przed chwilą pomarszczona falami znieruchomiała. Zrobiła się gładka i zastygła jak tafla lustra. Idź nie bój się - usłyszała wewnętrzny głos. Postawiła stopę na tafli i nic się nie stało. Suchą stopą przeszła aż do delfina, który cierpliwie na nią czekał.
- Szybko przyjacielu, zawieź mnie do królewicza, bo chcę mu pomóc - delfin zrozumiał jej prośbę i popłynął najszybciej jak potrafił.
Królewna stanęła pod oknem w którym widziano królewicza. Rozpakowała cymbałki i uderzyła pałeczkami w instrument. Cymbałki jakby same wiedziały jaką melodię mają zagrać. Spokojna lecz ciepła melodia popłynęła prosto do ludzkich serc. Rozpuszczała złość i żal, kruszyła złe zatwardziałe serca, budziła do życia i w końcu..dawała nadzieję. Tym którzy się bali - dodawała odwagi, leczyła rany także te na duszy. Tego potrzebował królewicz ukryty w ciemnych pokojach starego zamczyska. Rano, gdy się obudził poczuł że już nic go nie boli, że może oddychać swobodnie i ma siłę by poznawać świat, przynajmniej ten wokoło. Po raz pierwszy od bardzo dawna na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Mamo! chodźmy na spacer! już mnie nic nie boli! - Kobieta widząc radość w oczach swego dziecka aż rozpłakała się ze wzruszenia, jej syn był zdrowy, to jakiś cud.
Jeżeli wiedziała by komu to zawdzięcza oddała by mu wszystkie skarby jakie miała.
Nagle zerwał się porywisty wiatr i na oceanie powstały wielkie fale. Delfin nie był wstanie utrzymać królewny na grzbiecie i wkrótce jedna z fal porwała dziewczynę w głąb oceanu. Zuzia z cymbałkami w jednej ręce, dzielnie utrzymywała się na powierzchni. Nie wiedziała jak długo trwała burza. Rano obudziła się na plaży, lecz okolica była jej całkowicie obca.
- Gdzie ja jestem? - ale nikt jej nie odpowiedział. Wysokie, rozłożyste drzewa wszystko zasłaniały. Krzyk wielkich kolorowych ptaków zagłuszał wołanie o pomoc.
Wiatr i słońce osuszyły złote loki, a także podartą suknię. Trzeba było iść do przodu. Tam gdzie widniał w oddali wysoki szczyt góry. Mało sił zostawił jej ocean, a jednak wystarczająco by wstać i iść. Potykając się o konary i kamieniste nierówności dotarła do stóp góry. Gładkie jak stół ściany nie zapraszały do wspinaczki. Zuzia zaczęła rozglądać się za jakąś drogą w górę. Na próżno. Nagle zerwał się wiatr, lecz jego podmuchy powstawały od wielkich skrzydeł. Wielkie szpony objęły dziewczynę w pasie i uniosły coraz wyżej i wyżej. Wkrótce gdy spojrzała w dół, góra okazała się tylko małym punktem gdzieś na wyspie.
I znowu znalazła się w nieznanej krainie. Tu w koronach drzew grał wiatr, a kwiaty na łąkach kołysały się w rytm melodii. Ptaki lekko unosiły się w powietrzu tańcząc wśród obłoków. Niespodziewanie tuż przy niej pojawił się król w zwiewnych srebrnych szatach.
-Witaj Zuziu. Słyszałem jak pięknie grałaś na cymbałkach. Dziękuje za uleczenie mojego syna. - król wiatrów ukłonił się nisko królewnie i podał jej flet. - Jestem Królem Wiatrów, za uratowanie dziecka daruję ci w prezencie ten oto instrument, gdy na nim zagrasz zjawi się orzeł i zaniesie cię gdzie tylko zapragniesz.
I tak królewna znowu znalazła się w swoim zamku, rodzice ucieszyli się widząc ją całą i zdrową. Opowiedziała rodzicom o delfinie, orle i królu wiatrów, ale nie do końca jej uwierzyli. Za to królewna od czasu do czasu nocą wymykała się  z zamku i latając na orle grała na swoich zaczarowanych cymbałkach lecząc ludzkie serca wlewają w je dobroć i miłość. Do puki gra dobrzy ludzie będą istnieli. Do puki gra, istnieje miłość i światło w ludzkich sercach. Może też słyszałeś te cymbałki?

Duszki z pod poduszki (z recyklingu)

Po zachodzie słońca z zakamarków wychodzą nocne duszki. Wyciągają z za szafy maszynę do robienia snów i kręcąc korbką snują ciekawe opowieści śpiącym ludziom. Z jednej strony wrzucało się wesołe wspomnienia, trochę płatków kwiatowych, odrobinę motylich pyłków i z tej mieszaniny powstawały piękne kolorowe sny. Duszki jak to duszki małe, niepozorne jak te ścinki materiałów porozrzucane po kątach w dzień nikt szczególnie nie zwracał na nie uwagi.
Pewnego razu maszyna do snów się zepsuła. Pękła jedna ze sprężynek i z wielkim zgrzytem maszyna stanęła. Cóż to za tragedia! Jak teraz ludzie będą śnili? Mały kosmaty duszek załamywał frędzelkowate łapki. Inny taki w kratkę drapał się po nosie z guzika. A znowu Pani Duszkowa w spódniczce zrobionej z kawałka zielonej foli chodziła w tę i z powrotem na długich jak patyczki do lodów nogach. Nikt nie miał pomysłu jak naprawić maszynę.
Po dłuższej naradzie postanowiono poprosić o pomoc Rufusa - psa gospodyni tego domu. Rufus to mądry pies. Przynajmniej tak wyglądał, gdy pani coś do niego mówiła. Wytrzeszczał wtedy swoje wielkie czarne oczy i nastawiał długie kosmate uszy. Musiał wysoko unosić łeb żeby mu się nie ciągały po ziemi. Jego brązowa sierść lśniła w słońcu, gdy biegał za piłeczką.
Rufus obwąchał uszkodzoną część, obślinił przy okazji liżąc swym różowym jęzorem.
Haauuuu! - zawył co oznaczało, że złapał trop. Na samym szczycie drabiniastej szafki w turkusowej skrzyneczce leżała podobna część. Szykowała się wielka wyprawa! Zwoje sznurówek do wspinaczki, katapulty z linijki i gumki recepturki, agrafki asekuracyjne.. Wszystko trzeba było przygotować na pokonanie każdej przeszkody. Było niewiele czasu, tylko do zachodu słońca.
Wyruszyli w trójkę plecaki z kawałka plastikowej butelki po napojach zostały zapakowane po brzegi. Reszta duszków machała im na pożegnanie chusteczkami z białej bibuły. Mieszkańcy zakamarków byli pełni nadziei. Bez maszyny do snów ich dni, a nawet godziny były policzone. Odwagi dodawał im fakt iż los wszystkich duszków zależał teraz od nich. Lecz cóż to przed nimi pierwsza przeszkoda. Wielki puchaty dywan ścielił się aż po sam skraj pokoju z którego mieli się wydostać. Pani Duszkowa dzielnie próbowała przebrnąć przez plątaninę włókien, niestety utknęła i trzeba było ją wyciągać. Z pomocą przyszły kapsle od butelek gładkie, szerokie bardzo ułatwiły przejście przez dywanowy gąszcz. Duszki paroma długimi ślizgami przedostały się na drugi koniec pokoju. Jeden nawet, ten z guzikiem zamiast nosa, próbował popisów łyżwiarskich kręcąc piruety i podskoki jednak szybko został doprowadzony do porządku przez pozostałych. To nie czas na pląsy przed nimi ważne zadanie! Wielkie skrzypiące drzwi zagradzały drogę do przedpokoju. Wiatr poruszał nimi przez co przejście raz zwężało się raz rozszerzało.
- Tu przyda się refleks i szybkość!! - zawołała Pani Duszkowa. Niestety jej starania skończyły się na tym, że gdy próbowała prześliznąć przez szczelinę drzwi się nagle zamknęły i urwały kawałek spódniczki. Na pomysł wpadł duszek z frędzelkami. Kawałkiem drutu unieruchomił na chwilę drzwi i cała trójka prześliznęła się bezpiecznie na drugą stronę. Kolejny dywan już nie był żadną przeszkodą, bo już wiedzieli co robić.
I tak dotarli do sypialni. Stanąwszy przed drabiniastą szafką spojrzeli w górę. Szafka była tak wysoka, że dla Pani Duszkowej aż się w głowie zakręciło. Na samej górze jak wielki pająk piął się bluszcz. Każde pnącze było przyczepione do oddzielnej linki. Turkusową skrzynkę pierwszy zauważył duszek z guziczkiem była ukryta za dwoma porcelanowymi słoniami.
Duszek z frędzelków przywiązał sznurówkę do agrafki i próbował zarzucić na półkę ze skrzynką. Krótkie postrzępione łapki nie sprzyjały precyzji rzutów, ale za trzecim razem się udało. Cóż za pech sznurówka okazała się za krótka. Pani Duszkowa mimo że była najwyższa z całej trójki nie potrafiła dosięgnąć koniuszka. Nic nie dało stawanie na palcach, ani kręcenie się, a nawet podskoki linka wisiała za wysoko. Duszki tak były zajęte łapaniem linki, że nie zauważyły iż ktoś im się przygląda, dopiero gdy wielka puchata łapa musnęła duszka frędzelka przyjaciele zrozumieli, że są w niebezpieczeństwie. Pani Duszkowa nie bacząc na dyskrecję uderzyła w krzyk, na szczęście tuż za drzwiami drzemał Rufus. Usłyszawszy krzyk, ujadając wbiegł do sypialni czym spłoszył nieproszonego gościa - burego, pręgowanego kocura, który zwinnie wyskoczył przez okno i tyle go widzieli. Pies był wystarczająco wysoki by z jego grzbietu dosięgnąć liny . Teraz już tylko wystarczyło dostać się do turkusowej skrzynki i wydobyć z niej zapasową sprężynkę. Bez przeszkód wrócili do wypatrujących ich duszków z Zakamarkowa. I znowu ludzie mogli śnić swoje piękne sny..

Bajkowa podróż Kasi

W niewielkim miasteczku mieszkała sobie 5letnia Kasia. Jej rodzice dużo podróżowali i dzięki temu dziewczynce udało się poznać kawałek świata. Kiedy wsiadała do samochodu i zapinała pasy wiedziała, że czeka ją kolejna przygoda. Krajobraz z okna jadącego samochodu ciągle się zmieniał drzewa kłaniały się jej i odpływały- to był zaczarowany świat.
- Dokąd te drzewa płyną?- zapytała pewnego razu tatę.
- Do lasu na zebranie drzew. - Kasia aż otworzyła buzię ze zdziwienia.
Wyobraziła sobie wielkie zbiegowisko drzew, wszystkie stały ciasno jedno obok drugiego, bo każde chciało zobaczyć króla - Wielki Dąb.
- Ogłaszam rozpoczęcie obrad Wiecznego Lasu - Stara powykręcana od wiatru sosna uderzyła sękatą laską w ziemię.
Las zamilkł. Wszyscy czekali co powie ich król. Wiekowy Dąb z twarzą pooraną zmarszczkami czasu zaskrzypiał grubymi konarami i rozpoczął przemowę.
- Drodzy moi, nadeszły dla nas ciężkie czasy, coraz częstsze pożary niszczą naszych towarzyszy, ludzie wycinają drzewa, a w to miejsce budują drogi. - Drzewa zaszumiały z trwogą.
- Ale przecież wzdłuż dróg rosną nowe drzewa, więc jesteśmy im potrzebni - odezwał się Klon.
- Musimy uciekać w góry tam gdzie niczyja stopa jeszcze nie stanęła, gdzie ptaki wiją gniazda wśród konarów, a woda ze strumyków jest czysta. - król martwił się o swoich poddanych i chciał uchronić przed dalszym zniszczeniem.
- Ach wielki i mądry królu nie możesz tego zrobić! - nagle z pomiędzy drzew wybiegła mała dziewczynka i ukłoniwszy się grzecznie Dębowi zaczęła opowiadać.- jesteście nam potrzebne! Dzięki wam niema porywistych wiatrów, powietrze czyste, a strudzeni wędrowcy znajdują cień.
- Skąd ona się tu wzięła?! - zaszumiały brzozy, a osiki zadrżały na widok ludzkiego dziecka.
- To moja przyjaciółka - Jabłonka zarumieniła się zakłopotana - uparła się zemną iść. Bardzo się lubimy. Wiosną śpiewa wśród moich kwiatów, latem huśta się na moich gałęziach, a jesienią razem zbieramy jabłka.
- Och! Do mnie też przychodzi mały Michał i ćwiczy karate. Z krzykiem uderza kijkami o mój pień, ależ to zabawne! - rozpromieniła się młoda Lipa.
I nagle las się rozkołysał, zaskrzypiały konary okazało się, że prawie każde drzewo ma jakiegoś przyjaciela. Niejednemu  ludzie przycinają gałęzie by ładnie wyglądały, pryskają od pasożytów, podlewają..
Król zamyślił się. Spojrzał na drzewa i na dziewczynkę.
- Masz rację, ludzie nas potrzebują. Zbyt pochopnie was oceniłem.Zostaniemy. Powtórz swoim przyjaciołom, by wycinali tylko chore i wyschnięte drzewa. - Dąb z Wiecznego Lasu uśmiechnął się do dziecka - dziękuję ci, że mi przypomniałaś jak bardzo jesteśmy dla was ważni.
Drzewa zaczęły się jej kłaniać, okazując wdzięczność, gałęzie na chwilę chyliły się do ziemi, by znów wyciągnąć je jak dłonie ku słońcu.
Kasia otworzyła oczy, chyba zasnęła podczas jazdy, jak zwykle. Ale miała dziwny sen. Spojrzała przez okno na mijane drzewa.
- Tatusiu, wiesz że te drzewa mi się kłaniają? - właśnie mijali grupę brzózek.
- Widocznie jesteś dla nich kimś ważnym - rodzic uśmiechnął się rozbawiony pomysłami córki.
Kasia szeroko się uśmiechnęła i pomachała do odpływającej Lipy. A może to wcale nie był sen.?

Wielka Kocia draka..

- Ha, tu nikt mnie nie widzi. - zielone ślepia błyszczały pod gałęzią ciężką od liści i owoców bzu. Czarne futro kocura było praktycznie niewidoczne w cieniu drzewa. Leżał nieruchomo obserwując przesuwający się w oddali punkt i nagle Hoop! Trzask! Łubudu! Dwa koty spotkały się w locie, sczepiły pazurami i z impetem wylądowały w stercie suchych gałęzi.
- Miauu!! Siwy co tu robisz? Prawie cię nie potraktowałem jak kuropatwę!
- A co Ty tu robisz! Wyskakujesz jak duch nie wiadomo skąd, jeszcze chwila, a byś czuł pazur na swoim nosie.
Siwa sierść na chwilę się zjeżyła lecz po chwili kot strzepywał z siebie resztki gałązek. Bursztynowe oczy znowu się uśmiechały.
- Wypraszam sobie, nie jestem duchem, jestem Leopold. Leo Wielki! - czarny kot z dumą uniósł łepek i zadarł ogon.
- O ho ho! Ty tu sobie na ptaszki polujesz, a w mieście wielka draka .- Siwy od niechcenia liznął łapę.
Wielka draka w wydaniu Siwego oznaczała zawsze kłopoty.  Ostatni pomysł z włamaniem do farmy strusi okazał się katastrofą. "Słuchaj Leo, zakradniemy się nocą, załadujemy jaja strusie do worków i będziemy mieli jedzenia na wiele miesięcy! Tam są taaakie jaja. " No tak tylko kompan nie uwzględnił psów pilnujących obejścia, kamer i ogrodzenia pod napięciem. Najgorsze jednak było te przenikliwe iiiiiiiiiłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłuuuuuuuuuuuuuuuu...  Alarm.  Gdy tylko go usłyszał miał ochotę jak struś schować głowę jak najgłębiej w piasek, ten dźwięk wwiercał mu się w ciało jak świder i rozsadzał uszy. Nigdy więcej! Efekt końcowy przygody był taki że zostali złapani, pomalowani na zielono ,a ich zdjęcia długo wisiały przed bramą farmy ku przestrodze innym kotom.
Leo przysiadł na ogonie i z zazdrością przyjrzał się zaokrąglonym bokom kolegi. Siwy potrafił podbijać ludzkie serca i zawsze dostawał coś do jedzenia, Czarny kocur wyglądał przy nim chudy jak nitka. Jednak wolał zdobywać jedzenie sam, niż żebrać u ludzi. Kocia duma mu na to nie pozwalała i poczucie niezależności.
- To jak, nie jesteś ciekawy? - Siwego zaczęła już irytować bierność Leo.
Wspomnienia rozsypały się w drobny mak.. Prawda ta Wielka draka.
- No to opowiadaj - westchnął kot, wiedział, że Siwy nie da mu spokoju dopóki nie opowie wszystkiego.
Bursztynowe oczy rozbłysły i zaczął z wielką pasją swą opowieść.
- Jutro w nocy będą zarybiać stawy!!  Dwie ciężarówki pełne świeżutkich na wyciągnięcie łapy rybek. Wyobrażasz sobie ?!  Takiej okazji nie można zmarnować.
- A alarm? A psy? Sprawdziłeś?  - Leo nieufnie podchodził do pomysłu kolegi.
- Daj spokój stary, jakie psy, w szczerym polu? Nic z tych rzeczy.
Czarnemu kotu zaburczało w brzuchu. Kiedy ostatnio jadł porządny posiłek? Wszystkie kuropatwy uciekały przed nim, a myszy ...już dawno żadnej nie widział.
- No dobrze, ale jak znowu wpadniemy w kłopoty to nie chcę cię znać. - sam nie wiedział dlaczego to powiedział, chyba głód mu odbierał rozum. No ale klamka zapadła.
Wyruszyli późnym wieczorem, na łąkach ścieliła się mgła, w stawach rechotały żaby. A może po prostu się śmiały, że znowu dał się wciągnąć w kabałę Siwego. Wysoka trawa dawała doskonały kamuflaż, chociaż wieczorna rosa przyklejała się do futra, nie narzekali. W świetle zachodzącego słońca ciężarówki rzucały długie cienie, wyglądały jak czarne olbrzymy. Szczere pole okazało się małym laskiem, a może sadem.. Jedno drzewo idealnie nadawało się do wspinaczki, bo dokładnie pod nim stała ciężarówka z rybami. Siwy wdrapał się na pień, przeczołgał  na gałąź i skoczył...
Leo czekał na odgłos plusku do wody, zamiast tego usłyszał przenikliwe iiiiii...!!! pazurów kota zsuwającego się z blaszanego dachu. Cysterna!! Dlaczego nie przewożą ryb w otwartych pojemnikach!!??  Tylko w osłoniętych beczkach..!?
Nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie, kierowca usłyszał zsuwającego się kota, złapał go i wyrzucił wysoko w niebo. Grawitacja zrobiła swoje... później był wielki PLUSK kota wpadającego do stawu. Leo musiał obejść się smakiem, zamiast ryb wyciągał z wody kolegę i tak obaj przemoczeni, głodni wrócili do miasta.
- Skąd mogłem wiedzieć... - jęknął Siwy
- Nic nie mów ! - fuknął Leo liżąc mokry ogon, ze sklejoną sierścią wyglądał jeszcze chudziej. Był zły, bardzo zły, najbardziej na siebie, że znowu dał się wciągnąć... W sumie nie było tak źle, nie było psów, ani alarmu..ale za to mnóstwo wody, brr..

Skrzydła Kruka Część V Nowe Życie

Niebo upstrzone tysiącami falujących skrzydeł na tle zachodzącego słońca, to jakby zwiastun krwawej walki. Już ustalono plan ataku, zwiadowcy zrobili dobrą robotę. Wszystko było gotowe, każdy wiedział co ma robić.
Lecieli równo. Zwartym szykiem. Skoncentrowani, pogodzeni z losem na śmierć i życie - po wolność.  Ludzie-ptaki emitujący ultra dźwięki,  ciskający strzały z łuku oraz podobni do Eryka jednym gestem rozszarpujący ofiarę na strzępy. Chciał wierzyć w szczęśliwe zakończenie tej wojny. Jednocześnie bał się czy nie przybędą za późno. 
Słowiki, Skowronki i Kosy rozpoczęły swój trel. Dźwięk był tak wysoki, że przeciwnik kulił się zatykając uszy. Teraz czas na Sowy i Nietoperze. W podczerwieni widziały, gdzie ukryty był wróg i zrzucały tam pociski wybuchowe. Zaskoczony atakiem przeciwnik próbował pospiesznie formować szyki, lecz w końcu zdecydował się na obronę. Erykowi wykorzystując zamieszanie udało się przeniknąć do kryjówki Pana Świt. Zwiadowcy donieśli, że gdzieś pod ziemią więziona jest Kamila. Musiał dowiedzieć się gdzie. Kolejny wybuch wstrząsną budynkiem. 
Wąskie korytarze dyskretnie oświetlane przez małe latarnie ciągnęły się w nieskończoność. W końcu dotarł do ogromnej hali gdzie w  kapsułach "miksowano" DNA ludzi i ptaków.  Tym razem pojemniki z zieloną mazią były puste. Nie było nigdzie ani Pana Świt, ani dziewczyny. Znalazł jakieś drzwi za którymi panowała nieprzenikniona ciemność. Przez chwilę nasłuchiwał. Gdy już miał zrezygnować i przejść do innych części korytarzy nastąpił kolejny wstrząs, który naruszył strukturę jednej ze ścian. Wątła smuga światła była jak drogowskaz.  Zobaczył jej dłoń chciwie chwytającą tę odrobinę światła. Porwał swoją koszulę i kawałkiem materiału zawiązał Kamili oczy. Ostrożnie wziął na ręce. Zbyt długo przebywała w ciemnościach. Była lekka jak piórko i biała jak papier, ale jeszcze życie się w niej tliło.  Troska, gniew i strach mieszały się ze sobą.
- No proszę, proszę dwie papużki w jednej klatce. - Pan Świt wyrósł jak z pod ziemi wraz z całym doborowym towarzystwem  odcinając drogę ucieczki. Eryk położył dziewczynę we wnęce przy ścianie i zasłonił ją własnym ciałem. Już raz ją prawie stracił teraz na to nie pozwoli. Na szczęście przybył mu z pomącą Nietoperz i  zaopiekował się Kamilą. Inne ludzie-ptaki także chciały ruszyć na pomoc, ale przejście było zbyt wąskie, więc tylko krążyły nad wejściem do kryjówki. Wąski korytarz miał i swoje plusy, przeciwnik mógł go atakować ale pojedynczo. Najpierw ruszył człowiek dzięcioł. Głowę miał twardą jak ze stali, potrafił rozbijać nią ściany z drewna i kamienia. Twarz miał upstrzoną biało-czarno-czerwonymi cętkami a nos przypominał dziób ptaka. Uśmiechną się ukazując rząd ostrych jak szpilki zębów.  Pochylił głowę jak byk na rodeo i ruszył. Eryk zamachną się i potężny podmuch przygniótł atakującego do ściany.
- Dość! -krzykną Eryk widząc, że Pan Świt wybiera kolejnego przeciwnika do ataku - przestań się chować za plecami swoich podwładnych jak tchórz, sam zmierz się zemną! Człowiek w bieli zaskoczony obrotem wydarzeń skwapliwie podjął wyzwanie.
- Dobrze, jeżeli wygram wrócisz pod Skrzydła Kruka - w białym fraku z opasłym brzuchem wyglądał jak niedźwiedź polarny.
-A jeżeli ja wygram, to zniszczysz te kapsuły i odejdziesz - odpowiedział przekornie Eryk. Pan Świt zaśmiał się chrapliwie. Był pewny swego zwycięstwa. Przenieśli się do wielkiej hali. Wszystkie ludzie-ptaki wycofały się z pomieszczenia. 
Świt to radosne zjawisko kiedy przyroda budzi się powoli ze snu wraz z pierwszymi promieniami słońca. Co by było gdyby to zjawisko przyśpieszyć tysiąckrotnie? Wrażenie było by takie jakby dostać fleszem po oczach.  Właśnie takiej broni użył przeciwnik Eryka. Nagle nad głowami zaczęły krążyć srebrzyste bańki pękając zalewały całe pomieszczenie  białym, ostrym światłem. Eryk odruchowo odwrócił głowę i zamknął oczy. To był błąd, potężny cios w plecy powalił go na ziemię. Jękną i powoli podniósł się z ziemi. Na kolejny cios był przygotowany, gdy tylko usłyszał świst powietrza uskoczył w bok. Ręka uzbrojona w metalowe pazury minęła go o milimetr od twarzy. W odpowiedzi wykonał gest jakby coś odpychał i wielki biały niedźwiedź z hukiem wylądował na ścianie. Niestety zdążył zaczepić pazurami o nogę tworząc na łydce długie i głębokie zadrapania. Eryk znowu upadł i złapał się za bolącą kończynę. Wielki biały niedźwiedź już stał nad nim.
- Jesteś dla mnie za słaby! - uniósł metalowe łapy by zadać nimi ostateczny cios.
-Ale nie dla mnie! - Kamila zaskoczyła wszystkich. Uniosła rękę i cisnęła w Pana Świt dwie wielkie ogniste kule. Włożyła w ten cios całą siłę woli, gniew i strach. Biały niedźwiedź totalnie zaskoczony patrzył jak lecą ku niemu dwa śmiertelne pociski. Staną w płomieniach. Z głośnym rykiem toczył się wzdłuż ściany aż wpadł do jednej z otwartych kapsuł. Ale Eryk patrzył tylko na Kamilę. W jej dłoniach skrzyły ogniste kule, włosy jak języki ognia wiły się na ramionach, suknia z płomieni oplatała jej smukłą sylwetkę. Po chwili płomienie zaczęły przygasać, a dziewczyna omdlała opadła na ziemię. Cała aura znikła.  Eryk podbiegł i podniósł ją z ziemi. Była bardzo słaba, ale uśmiechała się do niego.
- Babcia mi pomogła - wyszeptała.
Podziękował w duchu kobiecie, kimkolwiek była. Nagle coś zaczęło bulgotać w kapsule, wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Ludzie-ptaki gotowi do odparcia ataku. Ze środka wyleciał biały gołąb.
-To tyle zostało z naszego Pana Niedźwiedzia - skomentował Nietoperz - przynajmniej teraz nikomu nie zaszkodzi.
W odpowiedzi ptak upuścił na jego ramię małą pamiątkę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a gołąb z pełnym oburzenia "grruuu" wyfrunął gdzieś w przestworza.

*******************************************************
Tak, to babcia kazała jej wstać i walczyć. Jak mogła zapomnieć o najważniejszej osobie ze swego dzieciństwa. Rodzice nie rozumieli jej zagubienia. Wróciły wspomnienia jak migawki z filmu. Babia i Kamila razem piekące babeczki. Babcia łagodząca oparzenie na dłoni. Chyba wiedziała, że coś w niej kiełkuje jakaś nowa moc. Zawsze, gdy była smutna i zagubiona babcia patrzyła głęboko w oczy. Uśmiechała się wtedy i prosiła o cierpliwość. Przyjdzie czas to odkryje siebie na nowo. To dzięki niej opiekuńczemu duchowi wykrzesała z siebie resztki siły i rozpaliła w sobie ten wielki płomień. Przecież tu chodziło o życie Eryka, nie mogła tak leżeć w nieskończoność i pozwolić by ten wielki biały niedźwiedź wszystko zniszczył. Nie spodziewała się tylko takiego efektu. Czuła jak ogień wypełnia ją całą, a żywioł wody z szacunkiem ustępuje mu miejsca. Już nie krępowały ją żadne więzy, gotowa była na wszystko. A później, gdy leżała w ramionach Eryka i patrzyli jak biały gołąb odlatuje, wiedziała, że wszystko będzie dobrze.
Kolejny dzień powitał ją aromatem kawy. To był zwyczajny dzień, a jednak najpiękniejszy ze wszystkich. Znowu byli razem. Z nad stołu patrzyły na nią oczy Eryka jak zwykle zuchwałe, niepokorne. Nie musiał nic mówić wystarczył dotyk, uśmiech, drobny gest.
Za oknem szary zwykły świat pełen śpieszących się ludzi. Może teraz szli bardziej swobodnie, z lekkim uśmiechem na twarzy ze świadomością, że są wolni. Jeszcze niedawno gdzieś obok nich inne istoty walczyły o tę wolność dla siebie i dla nich. 

Skrzydła Kruka Część IV. Nadzieja umiera ostatnia.

W ciemności tlił się ostatni płomyk nadziei. Wokoło pachniało ptasimi odchodami z oddali słychać było jakieś przytłumione dźwięki. Kamila leżała na kępce słomy i nasłuchiwała. Skrępowane ręce i nogi utrudniały ułożenie się w wygodnej pozycji. Nadzieja, jedyna rzecz której mogła się uchwycić. Powiedzieli, że Eryk nie wróci do niej, ale w to nie uwierzyła. Kłamali by ją złamać. Jakiś dziwny człowiek-ptak wyłowił ją z jeziora i przywiódł aż tu do pana ubranego na biało. Pan Świt - bo tak się przedstawił, najpierw był bardzo miły i zaproponował współpracę, a gdy odmówiła bardzo się zdenerwował i zamkną ją w budynku bez okien. Nie wiedziała czy mijają dni, czy godziny. Ktoś przynosił jej jedzenie i sprawdzał czy jeszcze żyje. W nieprzeniknionej ciemności po cichu łykała łzy.
Tak mi przykro, że przeze mnie ma kłopoty. Nawet nie wiem gdzie jestem i jak długo jeszcze wytrzymam. Pomału zapadała się w nicość, ogień wypalał jej siłę, a woda wypłukiwała resztki nadziei. Ból, tęsknota, żal.. Przyszły wspomnienia, przypadkowe spotkanie, mała iskierka rozpalająca wielki płomień. Jakże tęskniła do tamtych chwil. Do dotyku, do ciepła, do jego oddechu tuż przy swoim.  Westchnęła i jeszcze raz rozejrzała się wokoło, ale nie było najmniejszej szczelinki przez którą przeniknął by najnędzniejszy promyk światła. Nawet nie mogła wykrzesać najmniejszej kuli gdyż ręce miała tak związane, że najpierw sama by się poparzyła.

*******************************************************

Eryk najpierw poleciał do domu Kamili. Nie wierzył dla Pana Świt. Ale dom był pusty, w koło panował porządek, jakby na chwile wyszła i zaraz miała wrócić. Jednak nie wróciła.. Strach dławił mu w gardle. Trzeba szukać. Trzeba pytać. Trzeba działać! Strach był jak motor napędowy, nie lubił siedzieć i czekać. Działać, działać, działać.. Z wszystkich zakamarków, z podziemi i z nieba przybyli skrzywdzeni przez Pana Świt ludzie-ptaki codziennie walczący z dwoistością natury. Z jednej strony instynkt samo zachowawczy ptaka, z drugiej racjonalizm człowieka. Jak bardzo zostały skrzywdzone. Ile siły kosztuje je utrzymanie równowagi wewnętrznej. Eryk doskonale o tym wiedział. Był jednym z nich. Teraz wezwał je wszystkie - Twory chorego umysłu Pana Świt, które kiedyś uciekły i znalazły schronienie w górach. Teraz nadszedł czas zemsty! Ofensywa formowała szyk bojowy. Zwiadowcy bezszelestnie rozpierzchli się by wyśledzić i znaleźć Kamilę. Tysiące skrzydeł, tysiące zaciśniętych pięści czekających na jedno skinienie przywódcy by lecieć i walczyć. Już czas. Ciągle przylatywali nowi i przysiadali na coraz trudniejszych do znalezienia skrawkach ziemi. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak drzewa porastające doliny gór, lecz wprawny obserwator zauważy że ten niby las się porusza - faluje jak skrzydła ciągle wznosząc się i opadając. Zwiadowcy długo nie wracali. Eryk zaczął się niecierpliwić. W końcu zjawili się..

*******************************************************
Kamilo, obudź się! Słyszysz!? Obudź się. Musisz być silna, nie poddawaj się! głos babci dochodził jakby z daleka, raz był cichszy, raz głośniejszy, w zależności jak bardzo była w stanie skoncentrować się na słowach. Otworzyła na chwilę oczy, chciało jej się spać. Nicość, ta mięciutka wchłaniająca wszystko.. zapomnienie.. już nic nie czuć.. zasnąć.. Głos babci był coraz cichszy. Ciężkie powieki opadały. Nagle ziemia zadrżała, a  później nastąpił kolejny wstrząs, ze ścian posypały się odłamki gruzu. Otworzyła oczy, ale nie miała siły by się podnieść. Co się dzieje? Później go zobaczyła. Wątła smuga światła. Nie mogła oderwać wzroku. Resztkami sił wyciągnęła skrępowane ręce i patrzyła jak promyk pełza bo jej białych wychudzonych dłoniach. Tak jak kwiat spragniony światła cieszyła się dotykiem. Później otworzyły się drzwi, ktoś wszedł zawiązał jej oczy, ostrożnie wziął na ręce i wyniósł z pomieszczenia. Poczuła dotyk dłoni na swoich włosach to było miłe uczucie. Zasnęła.

Skrzydła Kruka Część III. Ludzie -ptaki

Jak się zbliżyć do kogoś kto ciągle ucieka? Eryk stał pod drzewem Akacji i przyglądał się domowi Kamili. Już wiedział o niej niemal wszystko. Był przecież zwiadowcą. Mieszkała tu od zawsze w małym domku przyklejonym do skały i tu wśród gór spędzała najwięcej czasu. Lubiła długie spacery nad jezioro.
Mały odłamek skały, który położył sobie na otwartej dłoni uniósł się i zaczął wirować jak wskazówka kompasu. Grawitacja, a właściwie drgania pojedynczych cząsteczek i atomów dzięki którym wszystko wznosiło się lub opadało, przyciągało lub odpychało. Jednym ruchem ręki mógł to zmienić. To była jego broń dzięki której był nieuchwytny.  Lecz teraz czuł się jak młody szczeniak przed pierwszą randką.  Po za tym jak zareaguje gdy zobaczy skrzydła. Uff..
- Czy Pan mnie śledzi?? - już było za późno na gdybanie, właśnie patrzył prosto w jej roziskrzone zielone oczy i miał dosłownie parę sekund na wymyślenie dobrej wymówki.
-Nie, tylko przechodziłem tędy - odparł szarmancko.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko ale z lekką ironią, nie uwierzyła mu. Więc postawił wszystko na jedną kartę, mimo że to było szalone, spontaniczne i bardzo ryzykowne... Ale przecież właśnie taki był. Najpierw działał a później myślał, jednak w najśmielszych snach nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń.

*******************************************************

Gdy zobaczyła go pod tym drzewem najpierw się przestraszyła, ale ciekawość i irytacja wzięły górę. Dlaczego ją śledził? Jakim prawem naruszał jej prywatność. Co prawda nie robiła tajemnicy ze swego miejsca zamieszkania, jednak bez jej zgody nikt nie miał prawa przekroczyć progu domu. Szczególnie teraz gdy w jej życiu nastąpiło tyle zmian, chciał być sama. Ale może jest tu przypadkiem, może to zbieg okoliczności. Postanowiła podejść i zapytać.
- Najwyżej, jak zacznie gadać dyrdymały upiekę go jak indyka, pomyślała zakradając się do nieznajomego. Wbiwszy wzrok w jego plecy zastanawiała się jak zacznie rozmowę. Może "co pan tu robi?", albo "Przepraszam to teren prywatny.."
Jeszcze jej nie zauważył, jednak ona zauważyła wirującą skałę na dłoni.. Nagle tak skrzętnie budowana pewność siebie stopniała...
- Przepraszam czy Pan mnie śledzi ? - miała nadzieję że nie wyczuł w jej głosie zażenowania, naprawdę nie była dobra w te klocki. A on tak bezczelnie, tak po prostu podszedł bardzo, bardzo blisko i ją po prostu ..pocałował. Cały świat zawirował. Utonęła w jego dotyku, w jego pocałunkach, w jego ramionach. A może tak właśnie miało być? Tu i teraz. Albo nigdy.  Rozsądek już dawno diabli wzięli, mury obronne runęły. Był tylko ten wielki płomień który ich scalał.

*******************************************************

To było trochę jak skok ze stromego zbocza, gdy spadasz z zawrotną prędkością w ostatniej chwili rozkładając skrzydła i niemalże dotykając dna szybujesz znowu w górę. W swej naiwnej pewności siebie myślał, że uda mu się powstrzymać.. 
Przecież chciał jej tylko zamknąć usta pocałunkiem, żeby przestała pytać. I tak nie znał odpowiedzi, jakiekolwiek pytanie by mu zadała. Wszystko wymknęło się z pod kontroli. Płomień który ich ogarną był nie do ugaszenia. A gdy odpowiedziała na jego pocałunek i na wpół omdlała przywarła do jego ramion,  już nie było odwrotu. Utoną w jej pocałunkach, odurzony migdałowym zapachem jej złotych włosów, zdumiony gładkością skóry..
Tyle razy wyobrażał sobie, że  jej opowie o sobie, a teraz gdy leżeli wtuleni w jej domu, w jej łóżku zabrakło mu słów i tylko milczeniu gładził jej zaróżowiony policzek.
Każda noc była ich, każda chwila najcenniejsza. Niecierpliwi, nienasyceni, szczęśliwi.
Pewnej nocy, objął Kamilę w tali i rozwinąwszy skrzydła wzniósł wysoko nad wierzchołki drzew, i jeszcze wyżej nad szczyty gór. Z zachwytem patrzyła na rozgwieżdżone niebo. Wtedy opowiedział jej o sobie, a ona pokazała mu kulę ognia i srebrzystą skórę.  Eryk ucieszył się, że spotkał kogoś podobnego do siebie, kto go rozumie.
Zatracili się w sobie, zapominając o całym świecie o kryjących się w ciemnościach wrogach.
 
Gdzieś wśród gęstwiny leśnej obserwowały ich czujne oczy. Przyczajona postać kobiety to znaczy była by nią, gdyby nie skrzydła ptaka i twarz z dużymi oczami i zabarwieniem skóry imitującym układ piór. Kobieta-sowa nocny łowca bezszelestnie wzleciała i znikła w ciemnościach.
Pan Świt na swój sposób kochał swoje Twory, jednak największy potencjał stanowiły ich zdolności, mógł je wykorzystywać dla własnych korzyści. Ubierał się na biało by podkreślić swoją nietykalność. A one musiały go słuchać, bo jak nie, czekał je marny los. Nirvana kobieta-sowa wróciła właśnie z dobrymi wiadomościami. Nareszcie, Pan Nieuchwytny ma słaby punkt.

Eryk właśnie czyścił sobie skrzydła . Ptaki robiły to dziobami, on musiał do tego używać specjalnej szczotki. Usłyszał trzepot skrzydeł, a gdy zobaczył Pana Świt z obstawą instynkt podpowiedział mu, że to nie wróży nic dobrego.
- Witam, słyszałem że nasz gołąbek przygruchał sobie sikoreczkę - Pan Świt uśmiechną się jak lis do skwarki. Po jego prawej stronie stał Człowiek-dzięcioł po przeciwnej Człowiek-papuga.  Obaj mieli chytre miny.
Eryk zmarszczył brwi i spojrzał groźnie na Szefa "Skrzydeł Kruka".
Człowiek-papuga z twarzą upstrzoną czerwienią i bielą otworzył usta jak do krzyku, lecz z wnętrza jak z magnetofonu wydobył się krzyk Kamili proszącej o pomoc.
Eryk wyciągną rękę i zamachną się by uderzyć.
- Stój! Jeżeli coś mi zrobisz to ją stracisz!!- człowiek dzięcioł zastąpił mu drogę.
- Posłuchaj zatem co teraz zrobisz - Pan Świt patrząc mu prosto w oczy, wycedził przez zaciśnięte zęby. - wrócisz do Skrzydeł Kruka i skończysz swoją robotę!!
Eryk zacisną pięści, gdyby mógł zgniótł by go jak robaka i rozerwał na strzępy.
- Nigdy!! - krzykną za odlatującymi postaciami, lecz odpowiedział mu tylko chrapliwy śmiech Pana Świt.