piątek, 2 marca 2018

Kto Ci powiedział?

Kto Ci powiedział, że szczęścia nie ma?
Jest tylko czeka, na Ciebie
Uniesiesz dłonie i dotkniesz nieba
i wzniesiesz stopy nad ziemię.

Kto Ci powiedział, że świat jest głuchy?
To tylko zbyt wielu krzyczy.
Ty przybliż dłonie do ust i śpiewaj
i podziel się myślą, gdy milczysz.

Kto Ci powiedział, że świat jest nieczuły?
On ma zbyt wiele ran.
Skuli się z bólu, gdy go przytulisz
wśród podrapanych ścian.

sobota, 24 lutego 2018

Mój przyjeciel Księżyc


 
Pani Nocy wspięła się na palce i potrząsnęła nieboskłonem.
Tym gwiazdom, które spaść nie chciały, rzekła. Zaczekajcie na wiatr. Biały puch przykrył krawędzie Księżyca. Kichną wznosząc w około obłoki białego kurzu.
- Na zdrowie.
Małe drobniutkie stworzonko poruszyło się. Do puki stało nieruchomo nikt nie zwracał na nie uwagi. Miało srebrne łapki i długi mysi nosek.
- Jestem Srebrzysta Mi.
Księżyc powoli uformował twarz w uśmiech. Mi delikatnie ujęła fałdy liliowej sukni i grzecznie dygnęła. Była niemal przezroczysta.
- Chciałam..chciałam prosić o odrobinkę księżycowego piasku.
-Jak śmiesz! Wiesz co by było jakby każdy tak przychodził i brał co mu się podoba!?
Złota Gwiazdka z długim ogonem wylądowała obok Mi. Srebrzysta wystraszyła się i schowała w cieniu Księżyca. Cała drżała.
- Widzisz co zrobiłaś? Wystraszyła się. - mały, pyzaty Aro pokręcił z dezaprobatą głową. - Nie można było delikatniej?
Przygładził swoje długie, złociste loki. Jego duże, pistacjowe oczy przeważnie łagodnie patrzące na innych, teraz błyszczały gniewnie.
Księżyc stopniowo zmarszczył brwi na swojej wielkiej twarzy, a usta ułożył w kształt litery „o”.
Mi wskoczyła do jednego z księżycowych kraterów i już po chwili wystawały z niego tylko koniuszki srebrnych uszu.
- Ja..ja nie chciałam..ja tylko.. - szepnęła cichutko.
- Nie możesz! Już mówiłam.. - uniosła się znowu Gwiazdka.
- Cicho.. - Aro podfruną i złapał Gwiazdkę za ogon. - Przecież nic złego nie zrobiła.
-Au! Puść mnie! Ja tylko bronię Go przed uszkodzeniem.
Księżyc przeniósł spojrzenie z Gwiazdki na Aro i znów na Jego twarzy pojawił się uśmiech.
Sięgnął swoją chmurową dłonią i wyciągną drżącą Mi z krateru. Później drugą ręką sięgnął nad czoło i ostrożnie podniósł między palcami szczyptę piasku.
- Do czego potrzebny ci ten piasek? – zapytał łagodnie Aro. Był duchem spokojnych snów.
- Do księżycowej babki – Mi uśmiechnęła się nieśmiało. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, na którą Księżyc wsypał piasek. Starannie zwinęła w tobołek i schowała z powrotem do kieszeni.
- Babkę? Jak to? Przecież do babki dodaje się mąkę, jajka. Ale księżycowy piasek?
- To nie dla mnie. Poranne Westchnienie potrzebuje trochę księżycowego piasku by powstać.
Zawsze jest takie blade.. delikatne. Niemal się przelewa między palcami.
- I to mówi ta co drży z każdym głośniejszym dźwiękiem? - prychnęła przekornie Gwiazdka.
- Przecież jestem Srebrną Poświatą księżyca. A poświaty takie już są. - szepnęła nieśmiało Mi.
Księżyc przymkną oczy i szeroko ziewnął. Przetarł dłońmi zaspane powieki.
- Oho. Musisz się pospieszyć – uśmiechnął się Aro. - Niedługo nadejdzie Świt.
- Już wszystko mam: wieczorną rosę, księżycowy piasek, złote krople zachodu słońca i słodki aromat Maciejki. - Srebrzysta Mi znikła wśród porannej mgły.
Gdy nadszedł Świt poczuł słodki zapach fioletowych kwiatów. Może to sprawiły wypieki Mi, ale Poranne Westchnienie tym razem było bardziej rześkie. Wypłynęło z mroku i rozlało się już nie szarością lecz lekkim fioletem, a później jakby rumieniąc się przyprószyło niebo odrobiną różu.
Srebrzysta Mi kryjąc się w ostatnich promieniach księżycowej poświaty uniosła głowę i spojrzała na drzemiący już Księżyc.
- Dziękuję Przyjacielu – szepnęła w niebo – Słodkich snów...

niedziela, 18 lutego 2018

krótki wiersz o lataniu

Rozłóż skrzydła i leć
gdzie myśl zatrzymać się nie odważy
gdzie ból od skroni aż do pięt
zginie wśród świetlistych marzeń

zamknęłam drzwi
wciąż słyszę szept
wspomnień tych z trupią twarzą
i twardy mur w podstawach pękł

znów tamę przerwało...

piątek, 26 stycznia 2018

Dwa światy

Czy widzisz te dwa światy?
Przez brudną szybę, za oknem
przepływa czas.
Przez palce szarych rąk codzienności
przebija słońce łask
Chcę polecieć, wydzieram chwili
z papierowych frędzli robię sukienkę
Jak się okręcę może zauważą skrzydła
Prześwituje nagość prawd.
Już tu byłam i się w czasoprzestrzeń wgryzłam
Zbyt ociężale, wznoszę ręce, by pokłonić się duchom
Nigdzie nie polecę, za wcześnie.

piątek, 12 stycznia 2018

Ćwiczenie z pisania - zepsuta winda.


Winda, którą jedzie Twój bohater, psuje się w pół drogi na czwarte
piętro galerii handlowej. Nie działają przyciski, nie da się otworzyć drzwi.
Po chwili gaśnie światło. Nie słychać niczego poza ludźmi zamkniętymi
w kabinie. Jak reagują? Jak reaguje Twój bohater?

Wysoki budynek jak Wieża Babel pnący się do nieba. Szklane, przyciemniane ściany
jednolicie gładkiej powierzchni. Z nagrzanego, parującego asfaltem miasta do klimatyzowanego pomieszczenia to jak krok do raju. Parę metrów do windy i lot w górę bez rozkładania skrzydeł. W małym jak pudełko zapałek pomieszczeniu zmieściły się trzy osoby. Starszy jegomość z siwym wąsem skwapliwie usuną się bym mógł wcisnąć czwórkę. W butach z cholewą do kolan i skórzanej kamizelce wyglądał jak myśliwy. No tak, pewnie łowca okazji. „Drzwi się zamykają” wyrecytował uprzejmie męski głos z głośnika. Tsyk. Winda ruszyła. Szczupła blondynka skupiła wzrok na zmieniającym się wskaźniku pięter. Niespokojnie przygładziła krótką spódniczkę. Dotknęła spiętych w kok włosów. Przygryzła uszminkowaną dolną wargę. „Nie zdążę” wyszeptała do siebie. Patrzyłem to na jedno to na drugie zastanawiając się czy też widzą te kurczące się ściany. Spokojnie to tylko cztery piętra. Powietrza starczy na 2 godziny. Jest alarm w razie.. Nie, spokojnie nic się nie stanie. To najnowocześniejsza winda na świecie. Splotłem spocone dłonie za plecami. „Piętro drugie” wyrecytował wkurzający głośnik. Nikt nie wysiadł. Starszy pan wyjął z kieszeni kartkę, zaczął studiować listę zakupów. Blondynka setny raz przygładziła spódniczkę. Zmieniła środek ciężkości na prawą nogę. „Piętro trzecie”. Nie słyszałem tego!
To prawie 10 metrów wysokości. Czytałem, że gościu wypadł z trzeciego piętra i przeżył. Czy windy mają spadochrony? Powinny mieć. Zgrzytnęło. Nic się nie stało jedziemy dalej.. Zamigotało światło. Jedź.. jeszcze metr. Jeszcze centymetr. Winda stęknęła i stanęła. Nie, tylko nie to.
Blondynka zbladła i osunęła się na posadzkę.
- Jak pech to pech.. - przygładziła spódniczkę. Jak ją z niej zerwę to może przestanie to robić.
Zacząłem wciskać wszystkie przyciski. Żadnej reakcji. Uderzyłem pięścią w tablicę. To nie był dobry pomysł. Bolało jak diabli. Winda ani drgnęła. Naparłem na drzwi..
- To nic nie da. Mój znajomy projektuje windy…
Gzzyk. Zgasło światło. W ciemności krzyk blondyny wypełnił pomieszczenie.
Może ktoś nas usłyszy zanim ściany się skurczą. Zanim zabraknie powietrza. Krzyk przerodził się w chlipanie.
- W Wietkongu w 1960 musieliśmy po ciemku przeciskać się podziemnymi tunelami. Było ciemno i duszno…
- Nie pomagasz pan !! - zimne strużki potu spłynęły po plecach. Stara zakurzona szafa.. drzwi zamknięte na klucz.. Potrząsnąłem głową odpędzając wspomnienia.
- Trzeba zachować spokój i oddychać powoli i spokojnie – co ten idiota wygaduje?! Jakie spokojnie?
- Halo?! Jest tam ktoś?! Pomocy! - zacząłem walić w drzwi.
- Niech ktoś nam pomoże!! Pomocy!! - blondynka dołączyła się do nawoływania.
Starszy pan dziwnie zamilkł. Uderzałem w drzwi z nadzieją, że ktoś w końcu usłyszy. To już nie była winda. Znowu byłem w tej przeklętej szafie. W ciemnościach między ubraniami na wieszakach czaiły się senne koszmary. Wytrzeszczały błyszczące ślepia..
Musze uciekać.. Waliłem z całej siły. Porządne dębowe drzwi. Chrobotanie..
Zapaliło się światło, winda ruszyła. „Piętro czwarte” głośniki obwieściły radosną wiadomość.

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Ćwiczenia z pisania - bitwa.

Trwa bitwa, ludzie umierają, krwawią, cierpią. Każdej sekundy ktoś zwycięża, a ktoś inny traci życie. Twój bohater jest w samym środku, otoczony przez wrogów. Dlaczego tam się znalazł? O co walczy i z kim? Czy ktoś mu pomaga, czy jest zupełnie samotny? To sprawa osobista czy interes? Zabija dla ideałów czy z konieczności? Co czuje, co widzi i słyszy? No i wreszcie – ma szanse wyjść z tego cało, czy zginie?


 
Wszędzie dym. Wszędzie unoszące się szare płachty zasłaniające niebo. Whalamith otoczony łunami płonących wież strzelniczych wyglądał jak makabryczny tort. Łucznicy zbici w grupy na murach wypuszczali roje strzał na włóczników osłoniętych tarczami. Potężne Zamczysko kłuło, szarpało i cięło broniąc się przed falami wrogich wojsk. Nagle pod osłoną kuszników wytoczono potężny taran. Posypały się płonące strzały. Jak stada świetlików przeleciały zgrabnym łukiem i uderzyły w osłonę. Płonąca postać wykonując dziwny taniec pobiegła przed siebie, po chwili upadła i znieruchomiała. Z machikułu posypały się kamienie.
Nie dobrze, to za długo trwa. Rodney poklepał karego wierzchowca po szyi. Dał sygnał. Zagrzmiał róg. Szukając luk w fortyfikacji zarzucono haki z linami. Piechota uzbrojona w kopie, miecze i rapier wspinała się po murach. Kilku łuczników zaczepionych kopią runęło w dół.
Konie ukryte za wzgórzem niespokojnie rżały. Rozległ się tętent kopyt. Spojrzał za siebie, dziwne przecież nie dał sygnału do ataku. Obce wojska wdarły się między szyk konnicy. Pułapka! W zamieszaniu mignęła srebrna tarcza z czarnym gryfem. Hansel! Rycerz na białym rumaku z potężnym mieczem stanął naprzeciwko. Uniósł broń .
- Wyzywam cię Rodney! - koń staną dęba i zarżał. Miecze zderzyły się. Konie tańczyły naokoło siebie, to rżąc to parskając.
-Myślałeś że się nie domyślę? - zaśmiał się – Kamień Akhra, kryształowy Thraw ? Myślałeś że mnie przechytrzysz?
-Dobrze wiesz że jeśli Thraw wpadnie w ręce Pomony Świątynia straci swą moc.
Jeździec walczący przy Rodney’u złapał się za brzuch i z jękiem zsuną się z wierzchowca. Bink, szkoda był świetnym wojownikiem. Nagle nad brzękiem mieczy, jękiem rannych i rżeniem koni rozległ się potężny grzmot. Brama runęła. Nareszcie. Obrócił konia i zmusił do galopu.
- Miło było, ale ważne sprawy wzywają – rozpoczął się wyścig. Czarny rumak tocząc pianę wpadł na plac zamkowy. Rodney rozglądał się uważnie. Gdzie jest Wieża Shiwry? Na północ? W zawirowaniu płomieni i czarnego dymu dojrzał złotą iglicę. Jest. Ruszył galopem. Hansen wyrósł przed nim jak zjawa. Koń Rodney’a staną dęba wymachując w powietrzu kopytami. Jeździec przez chwile próbował uchwycić równowagę. Z hukiem padł na kamienną posadzkę.
- To nie Twoja sprawa. Odejdź. - biały wierzchowiec krążył wokoło. Hansel celował głownię miecza w stronę rycerza w czarnej zbroi. - Albo zginiesz.
- Nie mogę, obiecałem. - trzymał miecz wysoko gotowy do obrony. Czerwona tarcza ze złotym smokiem wisiała mu na przedramieniu. - a dżentelmeni dotrzymują słowa.
- Nie wiem co ci obiecała Evia – jeździec zaśmiał się pogardliwie – ale to już nic nie znaczy.
Pamona jest zbyt potężna. Potężniejsza od jakiejś niedoświadczonej wróżki.
Była szansa. Gdyby udało się Akhra i Thraw połączyć z magią Ezdhoru... Evia nie była zwykłą wróżką. Jako córka Tavro Króla Świtu i Emeny Bogi Płomieni dysponowała potężną magią.
Ale o tym Hansel nie musi wiedzieć.
Ostrza mieczy wzniosły się. Miecz Rodney’a uderzył w tarczę z gryfem wzniecając snop iskier. Nie zauważył ciosu przeciwnika. Miecz uderzył w odsłonięte ramię przebijając osłonę z kolczugi. Hansel znowu zaatakował. Blokując tarczą ciosy pchną miecz od dołu. Tym razem Rodney zdążył odskoczyć. Odparł atak uderzając od góry. Był szybszy. Miecz ze świstem przeciął powietrze zatrzymując się na twarzy Hansela. Wojownik z wściekłością dotkną rany na policzku. Ciął ostrzem miecza na około Rodney’a. Tarcze przeciwników zderzyły się z hukiem. Nagle Hansel pochylił się podcinając mieczem nogi Rodney’a. Wojownik wylądował na plecach. Miecz zawisł na jego piersi. To koniec. Ciężko dysząc patrzył w oczy swego pogromcy. Uśmiech triumfu rozkwitł na twarzy Wojownika z gryfem. Nagle szok i zdziwienie ustąpiło miejsca radości. Spojrzał na ostrze miecza wystające z piersi i upadł. Przednim stał Fuego wyciągając miecz z ciała denata.

piątek, 5 stycznia 2018

Cień Anioła część III.


Ryzyko popłaca
a się go nie boję
bo jeśli upadnę to mam obiecane
że i tak zostanę upadłym.

Prawo mówi – lojalność wobec braci Aniołów.
Prawo mówi – nie możesz zbliżyć się duchowo do żadnego śmiertelnika przed ukończeniem szkoły.
Prawo mówi – tylko Władca jest twoim Panem i jemu winnyś posłuszeństwo.
Prawo mówi – nie obnażać przed człowiekiem swoich mocy.

Czy mógł spaść niżej? Na same dno swojego istnienia. Łamiąc wszystkie zasady. Żelazne okowy ocierały się o nadgarstki. Szarpnął. Zabrzęczały łańcuchy. Przez wąskie, zakratowane okienko sączyło się światło. Przysiadł ostrożnie prostując zranioną nogę. Gdzie była dziewczyna? Czy przeżyła upadek?
Jeśli nie żyła on też równie dobrze mógłby być martwy. Brązowo purpurowe oczy anioła przenikał gniew. Tęsknota ściskała serce. Lustrował ściany szukając szansy na ucieczkę. Było tylko to małe okienko tuż pod pułapem.

Gdy otworzyła oczy od razu rozpoznała to miejsce. Cela pod bastionem. Znajomy zapach wilgotnych murów. Przegniła słoma na glinianym klepisku. Odchylono klapę w suficie. Mały płomyk wślizną się do środka, a zaraz za nim smukła postać. Podniosła się pełna nadziei. Muriel?
Z rozczarowaniem rozpoznała złote włosy Haniela. Z lekkim uśmiechem na ustach podszedł do niej. Smukłym palcem powiódł po szyi dziewczyny aż do podbródka.
- Gdzie jest klucz!? - zimne spojrzenie malachitowych oczu przeszywało na wskroś.
- Jaki klucz? - spojrzała mu śmiało w oczy. Nie bała się.
Zamachną się i uderzył. Zaskoczona potoczyła się aż pod ścianę. Nigdy Ci nie powiem.
Roztarła dłonią piekący policzek. Nigdy. Złapał ją za włosy i podniósł do góry.
- Twoja ostatnia szansa! Gdzie jest klucz! - w odpowiedzi splunęła mu w twarz.
Przez źrenice przepłyną mu złowieszczy błysk furii.
- Ladacznico!! - puścił włosy. Długą kaskadą opadły jej na ramiona. Zamachną się i uderzył z większym rozmachem. Siła odrzutu przybiła ją do ściany. Osunęła się na ziemię. Poczuła w ustach słodki smak krwi. Sięgnął kolejny raz, chwycił za poły sukienki i podniósł do góry jakby nic nie ważyła. Zamachała w powietrzu nogami z trudem łapiąc powietrze.
- Jeszcze cię złamię – przyciągną do siebie i pocałował. Zaparła się rękami odpychając Haniela. Był silniejszy. Miażdżył jej obolałe usta swoimi. Nagle oderwał się i puścił. Upadła na ziemię jak szmaciana lalka. Przez chwilę cela wirowała przed oczami. Odetchnęła gdy Haniel opuścił więzienie. Zamknęła oczy i zatopiła zmysły w swojej jaźni. Był tu. Patrzył na nią swymi miodowymi ślepkami. I co teraz? Trzeba pomóc dla Muriela. Kotek patrzył znacząco oczy. O co chodzi? Odsunął się i spojrzał gdzieś za siebie. Gdzieś pod sercem skraplała się nowa magia. Pierwotna. Nie! To niemożliwe. Przecież… Z czułością spojrzała na małą jeszcze nie ukształtowaną plamkę. O północy przyszli i wyciągnęli dziewczynę z celi. Nie wiedziała gdzie ją prowadzą. Otworzyli jakieś drzwi i wepchnęli do środka. Przeklęta ciemność. Gdzieś pod ścianą słyszała czyjś oddech. Nieprzyjaciel? Do rana nie ruszyła się ze swego miejsca przy drzwiach.

Mulier jak lew w klatce szarpał łańcuchy, gdy nie pozwalały dalej zrobić kroku. Nagle drzwi się otworzyły. Do środka wszedł kondukt pięciu aniołów z Arielem na czele.
-Twoja podopieczna jest wyjątkowo upartą osobą – podszedł do Muriela na wyciągniecie ręki – jak ją skłonić do mówienia? Przecież nie chcielibyśmy alby..uległa nieszczęśliwemu wypadkowi? Prawda?
- Rusz ją, a odeślę Cię w otchłań piekielną – więzień szarpną, jednak okowy uniemożliwiały zadanie ciosu.
- Dobrze wiesz że tylko posiadacz magicznego klucza to potrafi. - skiną na współtowarzyszy- zobaczymy które z was ma silniejszą wolę.
Anioły napięły łańcuchy przyciskając go twarzą do ściany. Po dwóch z każdej strony. Powietrze przeciął świst bicza. Więzień zamkną oczy. Teraz był tylko on i Amelia. Gdy kolejne razy rozrywały mu skórę na ramionach. On był daleko od bólu. Widział tylko jej twarz. Przytulał i obiecywał że na zawsze już będą razem. Przy dziesiątym uderzeniu upadł na kolana.
Uriel uniósł dłoń.
- Dość! Mam nadzieję że to wygląda wystarczająco przekonująco.
Wyszli. Za zaryglowanymi drzwiami ucichły kroki. Całe ciało promieniowało bólem. Powietrze przesiąkło słodkawym zapachem krwi. Opadł na klepisko. Rozpalone mięśnie odbierały siły. Samo leczenie przebiegało bardzo powoli.
Nazajutrz był wystarczająco silny by się podnieść. Wtedy ją zobaczył. Drzemała skulona przy samych drzwiach. A więc o to chodziło. Liczyli na to że dziewczyna zmięknie gdy zobaczy go pobitego. Nagle coś rozbłysło. Mały złoty kotek wyszedł z ciała Amelii. Mrucząc podszedł do anioła. Położył mu łapkę na piersi. Magia zaczęła wsiąkać w ciało Muriela. Goiły się rany. Prostowały skrzydła. Moc wypełniała go po brzegi.

- Co zrobiłeś? - Ariel nie wierzył własnym uszom. - zamknąłeś obydwoje w jednej klatce?
- Gdy zobaczy w jakim stanie jest jej ukochany na pewno się podda. - Haniel nie czuł się zbyt pewnie wobec furii Ariela. To on po śmierci Araela mianował się przywódcą, a Muriela okrzyknął zdrajcą.
- Głupcze! Czy wiesz jaką moc ma klucz? - Haniel zbladł gdy poczuł ostrze miecza na szyi. - mam nadzieję że jeszcze nie jest za późno.
Pierwszych uskrzydlonych którzy podbiegli do celi zaskoczył blask wyciskający się z wszelkich szczelin. Gdy chwycili za klamkę, nagle drzwi wyleciały z framugi i przybiły ich do ściany. Haniel z przerażeniem patrzył jak wielka kula magii powiększa swą objętość. W środku Muriel rósł w siłę.
Amelia przeczuwając co za chwilę nastąpi wybiegła z celi. Zebrani w około aniołowie rzucili się do ucieczki. Za późno. Potężna eksplozja wypełniła całe pomieszczenie. Cztery postaci które nie zdążyły uciec znieruchomiały. Po chwili rozsypały się w pył. Muriel lekkim krokiem wyszedł z lochów. Jego szaty mieniły się złotem. W czarnych włosach przebłyskiwały purpurowe refleksy. Miecz stał się szerszy i masywniejszy. Ewoluował. Podszedł do Haniela.
- Hanielu wodzu chórów księstw Taraszim, Serifota. Jam jest władcą tego zamku. Skalałeś dobre imię aniołów. Mocą klucza skazuję cię na otchłań piekieł!!
Uderzył mieczem w ziemię. Oślizłe, brunatne macki wypełzły ze szczeliny i wciągnęły przerażonego Haniela pod ziemię.

Amelia z podziwem patrzyła jak inne anioły oddają mu pokłon. Tu już nie było dla niej miejsca. Dyskretnie wydostała się z zamku. Powinnam wrócić do domu. Tu był jej dom. Serce krwawiło na myśl o opuszczeniu tego miejsca. Ociągając się wróciła do pokoju po swoje rzeczy. Cząstka magii z magicznego klucza uchyliła drzwi. Wśliznęła się na pomost. Wsiadła do łodzi. Po raz ostatni spojrzała na oddalający się zamek. Tak będzie najlepiej.

Kochać i tracić, pragnąć i kochać
Padać boleśnie i znów się podnosić
Krzyczeć tęsknocie „precz” i błagać „prowadź”
oto jest życie: nic, a jakże dosyć.
Leopold Staff

Na Merelli obserwowało ją wiele zdziwionych oczu. Zaskoczonych. Dlaczego po tylu latach wróciła. Czy już ją pochowali? Czy cieszyli się ze zmartwychwstania? Skłamała, że została porwana na morzu. W końcu po latach udało jej się wydostać. Odprowadzały ją spojrzenia rodziców. Aż do drzwi pokoju. Za zamkniętymi drzwiami płakała w poduszkę z tęsknoty i strachu. Dni mijały a Amelia zastanawiała jak długo jeszcze uda się ukryć rosnące w niej życie. Tylko morze koiło jej serce. Trzepot skrzydeł mew przypominał odgłos skrzydeł aniołów. W Pilotettu tak jak tu fale rozbijały się o skalisty brzeg. Już zmierzchało gdy kamienną drogą doszła do rybackiej przystani. Falochrony chroniły plażę przed rozmyciem. Nieliczne pomosty, redy z przycumowanymi grubymi łańcuchami kutrami. Wraz z latarnią morską tworzyły krajobraz portu rybackiego. Wędrowała plażą w stronę morskiej latarni. Mijała rzędy chyboczących się na wodzie kutrów i łodzi.
Kamienne schody prowadziły aż do samych drzwi. Przystanęła i spojrzała w górę. Jeszcze parę stopni i będzie na miejscu. Może nocleg w Latarni to nie najlepszy pomysł jednak w tej chwili potrzebowała odosobnienia.
- Amelio.. - drgnęła, czyżby nocna mara z sennych marzeń znów powróciła. Jego głos. Rozmazana twarz z za ściany łez.
- Amelio. Szukałem cię wszędzie. - czy to sen? Czy naprawdę tu stoi. - sprawdziłem wszystkie miejsca w których bywałaś.
Bała się poruszyć by jego obraz nie rozpłyną się jak mgła. A co jeśli dłoń którą wyciągnie przeniknie przez wyimaginowany obraz? I znów poczuje przed sobą tą zimną pustkę? Nie przeniknęła.
- Byłem na wieży z której wypatrywałaś stałego lądu. - kciukiem otarł łzę spływającą z jej policzka – W lochach, gdzie drzemałaś skulona koło drzwi. I w celi bastionu gdzie pierwszy raz spojrzałaś mi w oczy. Dlaczego odeszłaś?
- Ja.. - co miała powiedzieć. Odeszła bo była ..inna? - Zostałeś Królem. Król nie może mieć.. nie może być..
- Z człowiekiem? - dokończył – Bo Anioł i człowiek to dwa światy? Znalazłem pomost między nimi! Są Anioły które chcą się nauczyć chodzić po tym pomoście!
Odgarną kasztanowe loki z jej twarzy. Tak bardzo tęskniła. Chciała mu powiedzieć o swojej tajemnicy którą nosiła pod luźnym ubraniem. Bała się. Jaka przyszłość czekała ją i Muriela w Pilotettum? Spojrzała na zmęczoną twarz Muriela. Nagle podjęła decyzję. Skoro on w nich wierzył to ona też! Przecież tam był jej dom w zamku.
- Jest jeszcze coś – cofnęła się o krok by uważniej spojrzeć Aniołowi w oczy. - pod sercem rośnie owoc naszej miłości..
Pogładziła się po lekko zaokrąglonym brzuchu.
Radość i duma rozbłysła w oczach Muriela. Krew z ich krwi, ciało z ich ciała. Pogładził krągłość w którym rosło nowe życie. Wyczuł magię. To będzie ktoś wyjątkowy.
-Szkołę przekształciłem w Gildię Aniołów. Twoja magia jest niezbędna. - wtuliła się w jego ramiona. - musisz wrócić ze mną.
- Musisz być bardziej przekonujący – przechyliła przekornie głowę.
Muriel uśmiechną się łobuzersko. Objął Amelię w tali. Uniósł. Zarzuciła mu ręce na szyję. Od pocałunku zawirował świat. Jego ręce i usta obiecywały więcej. Rozpalały zmysły, zapierały dech.
- Czy to było wystarczająco przekonujące? - wyszeptał całując ukochaną w szyję.
- Tak. Zdecydowanie Tak. - zamruczała – jesteś świetnym dyplomatą.

Koniec.

Cień Anioła Część II

Nie zrezygnowała z ucieczki. Co dziennie wdrapywała się na basztę obronną i obserwowała horyzont. Statek, wyspa cokolwiek byle by dawało nadzieję na wydostanie się z tego więzienia. Nic się nie pojawiało, to jakaś zaklęta wyspa. Trudno, trzeba być cierpliwym. W szkole było spokojnie, żadnych gwałtownych emocji. Uczniowie spokojnie poddawali się edukacji z teologi i praw boskich. Dziwne jak szybko minęły te 2 księżyce. Arael z Murielem tłumaczyli by cały czas była czujna. Bunt może wybuchnąć w każdej chwili.
Tej nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, ale sen nie nadchodził. Gdy uzmysłowiła sobie dlaczego natychmiast wyskoczyła z łóżka. Napięcie w powietrzu było tak gęste, że aż iskrzyło. Ktoś był w niebezpieczeństwie. Muriel! Chwyciła płaszcz i wybiegła na korytarz. Ledwo tlące się pochodnie dawały nikłe światło. Jej pokój znajdował się w Budynku z Wieżami niedaleko kuchni. Anioły przebywały w pokojach zamkowych koło kaplicy. Dzieliło ich około 15minut drogi. Amelia nie zastanawiała się co zrobi, wyciągnęła spod poduszki sztylet, prezent powitalny od Araela. Wsadziła za pasek sukienki. Wybiegła w ciemność. Szła z wyciągniętymi przed siebie rękami wzdłuż murów dopóki nie ujrzała pochodni palących się u wejścia do kaplicy. Znowu zaczęła biec. Czy zdąży? Czy nie jest za późno?
Muriel spał spokojnie otulony miękkimi oparami alkoholu. Znowu pozwolił sobie na więcej. Wszystko przez tą dziewczynę. Martwił się. Widział jej zauroczenie. Znał Haniela. Jak miał ją ostrzec skoro nawet nie chciała z nim rozmawiać. Gdzieś w tle jakieś szepty to przybliżały się to odpływały. Coś z brzękiem upadło i potoczyło się pod łóżko. Próbował się podnieść. Kręciło mu się w głowie od mocnego wina. Nagle poczuł ból w tyle głowy i wszystko odpłynęło…
Przyklejona do ciemnych ścian korytarzy obserwowała pięć postaci wynoszących zwinięty koc z pokoju Muriela. Miała nadzieję że nie słyszeli jak mocno bije jej serce. Starała się oddychać jak najciszej. Ostrożnie, pilnując by nie zgubić ich z zasięgu wzroku podążała za porywaczami. W koło panował półmrok. Ostrożnie weszli na mury, a stamtąd do wieży obronnej. W podłodze uniosła się klapa i koc wraz z zawartością został wrzucony do środka. Cztery postaci gdzieś się rozpierzchły. Został tylko strażnik. Amelia myślała intensywnie. Żałowała że nie ma jakichś przydatnych zdolności. Chociażby ogniste pociski, albo obezwładniające uderzenie. Nagle jej twarz rozjaśnił uśmiech, chociaż to drugie dało by się załatwić bez magi. Koło baszty znalazła fragment masywnej deski. Strażnik zwrócony przez chwilę tyłem nie miał szans. Od uderzenia w głowę padł jak długi. Chociaż raz gra w krykieta do czegoś się przydała. Zwisając na rękach wsunęła się do wlotu w podłodze i skoczyła w nieprzeniknioną ciemność.
- Muriel – wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Czy jeszcze żyje? Odetchnęła gdy w pobliżu rozległ się przytłumiony jęk. Wilgotnymi od potu dłońmi wymacała fragment koca i po chwili skrępowane stopy. Wyciągnęła z zapasa sztylet, przecięła więzy. Nogi się poruszyły. Wędrowała dłońmi wzdłuż ciała aż do ramion by przeciąć knebel.
- Co się stało? - Muriel przewrócił się na brzuch by ułatwić dostęp do związanych rąk.
-Nie wiem. Gdy przybiegłam już cię wynosili w tym kocu. - szepnęła rozglądając się wokoło, jednak nic nie mogła dojrzeć. - naliczyłam pięciu.
- Musimy się pośpieszyć w każdej chwili mogą wrócić – Muriel po macku usiadł i uwolnił na dłoni ognisty płomyk. Napotkał zdziwione spojrzenie Amelii. Wzruszył ramionami – Każdy Anioł to potrafi.
- Nie ma tu drugiego wyjścia?
Anioł pokręcił głową. To jest cela więzienna. Westchnęła. Z koncentrowała się i pozwoliła zmysłom by szukały. Niemal natychmiast wyczuła zawirowania w pobliżu wieży. Szybko złapała Muriela za rękę by zdusić płomyk.
- Za późno już się zbliżają. - Muriel pociągną dziewczynę za sobą w najdalszy zaułek i okrył swoim czarnym płaszczem. Czuła lekki zapach alkoholu. Ciepło promieniujące z jego smukłego ciała. Martwiła ją reakcja zmysłów na tą bliskość. No cóż, nie będę utrudniała Murielowi życia.
Nad głową usłyszała kroki. Ktoś zauważył leżącego strażnika i rozgorzała dyskusja. Spostrzegli podniesioną klapę. Przez chwilę mały płomyk wirował pod podłogą. Odruchowo przylgnęła do Muriela, a on ukrył ją w swoich ramionach. Poczuła się bezpiecznie. Płomyk zgasł. Uf, pozostali niezauważeni. Przez chwilę słuchali oddalających się kroków. Niechętnie wyswobodziła się z jego uścisku.
- Jest tylko jedno wyjście. Brama i pomost z zakotwiczoną łodzią. Brama zamknięta jest na magiczny klucz. A klucz jest w pokoju Araela.
Tak dobrze było ją mieć przy sobie. Sięgała mu głową zaledwie do ramienia.
- Mógłbyś polecieć i nas z tąd wydostać..
Obawiam się, że złamałem sobie skrzydło gdy wrzucali mnie do celi. - ostrożnie chwyciła złamane skrzydło, sztyletem obcięła sobie kosmyk włosów i przyłożyła do uszkodzonego miejsca. Pukiel zaczął się skręcać aż powstała niewielka garstka żarzących się purpurowo iskier.
Muriel poczuł tylko lekkie mrowienie. Gdy iskry zgasły zdumiony poruszył zdrowym już skrzydłem.
- U nas w Merelli każdy tak potrafi – wzruszyła ramionami parafrazując wyniosły ton Muriela.
Anioł zachichotał rozbawiony żartem Amelii. Uwolniony płomyk niespokojnie drgał nad ich głowami.
- Amelio ja.. - szukał słów ale nie mógł znaleźć, więc po prostu rozbił bariery którymi tak się szczelnie odgradzał. Opuścił głowę bojąc się spojrzeć dziewczynie w oczy. Poczuł dłoń na swoim policzku. W jej zielonych oczach było niedowieszenie i fascynacja. Drżącymi palcami powiodła po konturach jego ust. Później musnęła je swoimi. Wpuścił ją do środka w głębokim pocałunku. Uniósł. Przycisną do ściany wodząc dłońmi po jej smukłych nogach. Oplotła go w tali. Zarzuciła ręce na szyję. Uniósł miękki aksamit sukni i dotkną ciepłego wnętrza ud. Jęknęła i wygięła się w łuk. Oszołomiony zapachem jej skóry. Zatracony w jej proszących o więcej pocałunkach. Wsunęła rękę w fałdy sięgającej do kolan tuniki. Poczuła jak jest twardy i pulsujący. Wszedł w nią płynnym ruchem. Na chwilę zamknął oczy i napawał się jej gorącym wnętrzem. Trwali bez ruchu chłonąc swoją bliskość. W szalonym tańcu miłości stali się jednym płomieniem. Może to ten jeden dzień jest im dany. Może jutra nie będzie. Tak bardzo raniło go uciekające spojrzenie. Ta paląca zazdrość o Haniela. Teraz już nie ważne była tu, czuł jej zapach, miękkość skóry.
Pod murami ścieliła się mgła, gdy opuścili celę. W świetle pochodni wyglądało to jak smugi waty poupychane po kątach. Na niebie księżyc na chwilę schował się za chmurami. Tyle razy wchodziła do Głównego Zamku, ale nigdy zakradając się. Apartamenty Araela znajdowały się na piętrze. Wśliznęli do środka głównym wejściem. W ogromnych przedsionkach witały ich dwa marmurowe posągi siedzących lwów. Białe ściany zdobione subtelnie pnączami winorośli. Na prawo rozpościerały się wachlarze schodów. Powiodła dłonią po barierce. Pogładziła posrebrzane głowy smoków jakby kłaniające się sobie i tym którzy się na nie wspinali. Najciszej jak się dało wspinali się po wykutych z białego marmur stopniach. Ściany tonęły w mroku kryjąc okazałe obrazy. Postaci na koniach, popiersia. Muriel stanął przed wejściem. Za białymi drzwiami z ozdobną złotą klamką spał Arael. Nie pukając uchylił drzwi i razem z Amelią wkradli się do środka. Wielkie łoże na środku pokoju z wezgłówkiem i dwoma baldachimami przylegającymi do ściany. Gruby wełniany dywan tłumił kroki. Gdy Muriel podszedł bliżej nagle cała krew odpłynęła mu z twarzy. Arael nie żył. Ktoś wbił mu sztylet w samo serce. Jego zaskoczone oczy patrzyły martwym wzrokiem gdzieś w sufit. Pióra porozrzucane naokoło łóżka. Białe i czarne. Pootwierane szafy i szuflady. Ktoś czegoś szukał. Śpiesząc się zostawił po sobie rozgardiasz.
- Jak wygląda magiczny klucz – Amelia rozejrzała się wokoło, gdzie go szukać? Chyba ktoś za nich już to zrobił.
-Arael mówił że zawsze ma go przy sobie. - zastanawiał się głośno Muriel.
Przy sobie. Amelia ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu. Ostrożnie przeszukała ubranie zmarłego. Nic. Chyba że.. Położyła dłonie na skroniach Araela. Zamknęła oczy. Puściła zmysły by szukały. Ciemność. Cisza. Pustka. Już miała się wycofać, gdy coś rozbłysło. W ciemnym zakamarku martwej jaźni coś się kryło. Drobiny magi przerażone kuliły się i drżały. Podpłynęła bliżej. Wyciągnęła dłoń by chwycić. Mały złocisty kotek miaukną i odskoczył. Kotek? Mimo prób schwytania ciągle się wymykał. Nie tak na pewno się nie uda. Kucnęła. Wyciągnęła przed siebie rękę i czekała. Kotek ostrożnie podszedł parę kroków. Wysunął łepek wąchając koniuszki palców. Odskoczył. Znowu podszedł.. Otarł się o jej dłoń.

Muriel czuwał przy wejściu. Nie chciał przeszkadzać. To nad czym pracowała Amelia wymagało dużej koncentracji. Pochylona nad Araelem wyglądała jak pogrążona w modlitwie. Nagle na schodach zadudniły kroki. Muriel sięgnął przez prawe ramię i dobył miecza. Posrebrzana głownia odbijała światło pochodni. W głowicy lśnił rubin. Wysuną prawą nogę i ugiął w kolanach. Oparł płaz na lewym ramieniu gotowy do odparcia ataku. Uniesiony nad głową miecz Uriela ze świstem ciął powietrze. Muriel odskoczył w bok. Miecz przeciął powietrze i uderzył w posąg z brązu. Fontanna iskier wystrzeliła w górę. Zaatakował z góry. Pchnął mieczem. Zamachną się. Miecz Uriela zatrzymał się na jelcu. Przecisną Muriela do ściany.
- Gdzie jest klucz?!
Muriel zacharczał próbując złapać oddech. Zebrał siły i odepchnął przeciwnika. Odskoczył i natarł z półobrotu. Ostrze dosięgło ramienia Uriela. Zatoczył się.
- Dość tej zabawy!! - uderzył szmaragdową głowicą o zbroję. Rozpętała się burza. Błyskawice ślizgały się po ścianach. Pełzały po ziemi jak węże. Źrenice Uriela zapłonęły zielonym światłem.
Podmuch szarpał czarne długie włosy Muriela. Jego rubin na głowicy zapłonął. Głownia miecza wiła się jak języki ognia. Uderzył od dołu. Gdy miecze zderzyły się ze sobą w oknach eksplodowały szyby. Nagle gdy nacierał z wyciągniętymi przed siebie ramionami jedna z błyskawic liznęła go w biodro. Przewrócił się. Uriel zamachną się. Ognisty Anioł błyskawicznie przetoczył się. Rozległ się skowyt marmurowej posadzki pękającej pod uderzeniem błyskawic. Muriel poderwał się na nogi. Przez chwilę ciężko dysząc siłowali się na spojrzenia.
Amelia ostatnim wysiłkiem woli wabiła złocistego kotka. No chodź, nie bój się. Kici kici. Przecież nie możesz tu zostać. Czuła się bezsilna. Wszystko zależało od tego czy złocisty jej zaufa i pozwoli się wziąć. Było tak blisko. No chodź, malutki. Kici kici. Kotek mrucząc ocierał się o jej rękę. Już nie uciekał. Za plecami słyszała szczęk mieczy. Biedny Muriel pewnie jest już zmęczony. Poczuła ciepło rozchodzące się po ciele. Mogła tylko czekać. Skupiła się, pot sperlił się na czole od wysiłku.
No chodź kotku. Potrzebujemy Cię. Kotek miaukną. Spojrzał swoimi miodowymi ślepkami. Postawił małe łapki na palcach Amelii i wskoczył na ręce. Ostrożnie by nie spłoszyć zwierzaka uniosła i przytuliła. Powoli wycofała się z jaźni Araela. Otworzyła oczy. Ciało władcy zmieniło się w złoty pył i znikło. Udało się.
Muriel ciężko oddychał. Pot spływał mu po karku. Wilgotne kosmyki włosów przykleiły się do twarzy. Przenosił ciężar ciała uchylając się od ciosów Uriela. Zacisną zęby i znowu natarł. Miecze zatańczyły. Czerwień i szmaragd krzyżowały się ze sobą z impetem. Kątem oka zauważył jak Amelia prostuje się i chwyta skraju łóżka. Udało się. Czas się wynosić. Zebrał wszystkie siły. Odskoczył. Trzymając miecz na wysokości bioder natarł na przeciwnika. Uriel zablokował taszką. Muriel zawiną głownią i miecz Uriela odleciał parę stóp od przeciwnika. Ten wyciągną rękę by go podnieść. Nie zdążył. Rubinowa głowica uderzyła go w głowę. Padł nieprzytomny.
Opierając się na mieczu pokuśtykał do Amelii. Była dla niego wszystkim. Piekło go zranione biodro. Przytulił dziewczynę. Czuł jak pomału wracają mu siły. Rozległy się kroki na schodach. Tym razem było ich więcej.
- Musimy się wynosić. - chwycił dziewczynę w ramiona, odbił się od ziemi. Rozwiną skrzydła i wyleciał rozbitym oknem.
Z całej siły zagarniał powietrze skrzydłami. Byle dalej. Byle wyżej. Jeden z ognistych pocisków eksplodował w pobliżu. Podmuch wyrwał mu Amelię z rąk. Zapadła ciemność.
Haniel biegł na górę przeskakując po kilka stopni. W uchylonych drzwiach leżał anioł. Trącił stopą Uriela. Ten poruszył się i jęknął badając bolącą głowę. Długie fale złotych włosów Haniela poruszyły się od wzbierającej w nim magii. Podbiegł do okna i cisnął w stronę oddalających się postaci. Pocisk osiągną cel i eksplodował. Patrzył jak Muriel i Amelia niczym dwie szmaciane lalki odskakują od siebie i bezwładnie spadają.
- Łapcie ich! - krzykną do towarzyszy.
Obydwoje byli nieprzytomni. Które z nich miało klucz?
- Jego przykujcie do ściany w lochach, a ją do celi w bastionie.
W milczeniu wykonano rozkaz.