Czy widzisz te dwa światy?
Przez brudną szybę, za oknem
przepływa czas.
Przez palce szarych rąk codzienności
przebija słońce łask
Chcę polecieć, wydzieram chwili
z papierowych frędzli robię sukienkę
Jak się okręcę może zauważą skrzydła
Prześwituje nagość prawd.
Już tu byłam i się w czasoprzestrzeń wgryzłam
Zbyt ociężale, wznoszę ręce, by pokłonić się duchom
Nigdzie nie polecę, za wcześnie.
Chcecie bajki o to bajka o potworach i rusałkach, pieskach, kotkach, elfach, misiach na co masz ochotę dzisiaj? Piszę bajki bo lubię. Świat wyobraźni jest wielki jak kosmos. Wszystkie teksty są moje. Prawa autorskie zastrzeżone. Bez mojej zgody nie kopiować.
piątek, 26 stycznia 2018
piątek, 12 stycznia 2018
Ćwiczenie z pisania - zepsuta winda.
Winda,
którą jedzie Twój bohater, psuje się w pół drogi na czwarte
piętro galerii handlowej. Nie
działają przyciski, nie da się otworzyć drzwi.
Po
chwili gaśnie światło. Nie słychać niczego poza ludźmi
zamkniętymi
w
kabinie. Jak reagują? Jak reaguje Twój bohater?
Wysoki
budynek jak Wieża Babel pnący się do nieba. Szklane, przyciemniane
ściany
jednolicie
gładkiej powierzchni. Z nagrzanego, parującego asfaltem miasta do
klimatyzowanego pomieszczenia to jak krok do raju. Parę metrów do
windy i lot w górę bez rozkładania skrzydeł. W małym jak pudełko
zapałek pomieszczeniu zmieściły się trzy osoby. Starszy jegomość
z siwym wąsem skwapliwie usuną się bym mógł wcisnąć czwórkę.
W butach z cholewą do kolan i skórzanej kamizelce wyglądał jak
myśliwy. No tak, pewnie łowca okazji. „Drzwi się zamykają”
wyrecytował uprzejmie męski głos z głośnika. Tsyk. Winda
ruszyła. Szczupła blondynka skupiła wzrok na zmieniającym się
wskaźniku pięter. Niespokojnie przygładziła krótką spódniczkę.
Dotknęła spiętych w kok włosów. Przygryzła uszminkowaną dolną
wargę. „Nie zdążę” wyszeptała do siebie. Patrzyłem to na
jedno to na drugie zastanawiając się czy też widzą te kurczące
się ściany. Spokojnie to tylko cztery piętra. Powietrza starczy na
2 godziny. Jest alarm w razie.. Nie, spokojnie nic się nie stanie.
To najnowocześniejsza winda na świecie. Splotłem spocone dłonie
za plecami. „Piętro drugie” wyrecytował wkurzający głośnik.
Nikt nie wysiadł. Starszy pan wyjął z kieszeni kartkę, zaczął
studiować listę zakupów. Blondynka setny raz przygładziła
spódniczkę. Zmieniła środek ciężkości na prawą nogę.
„Piętro trzecie”. Nie słyszałem tego!
To
prawie 10 metrów wysokości. Czytałem, że gościu wypadł z
trzeciego piętra i przeżył. Czy windy mają spadochrony? Powinny
mieć. Zgrzytnęło. Nic się nie stało jedziemy dalej.. Zamigotało
światło. Jedź.. jeszcze metr. Jeszcze centymetr. Winda stęknęła
i stanęła. Nie, tylko nie to.
Blondynka
zbladła i osunęła się na posadzkę.
-
Jak pech to pech.. - przygładziła spódniczkę. Jak ją z niej
zerwę to może przestanie to robić.
Zacząłem
wciskać wszystkie przyciski. Żadnej reakcji. Uderzyłem pięścią
w tablicę. To nie był dobry pomysł. Bolało jak diabli. Winda ani
drgnęła. Naparłem na drzwi..
-
To nic nie da. Mój znajomy projektuje windy…
Gzzyk.
Zgasło światło. W ciemności krzyk blondyny wypełnił
pomieszczenie.
Może
ktoś nas usłyszy zanim ściany się skurczą. Zanim zabraknie
powietrza. Krzyk przerodził się w chlipanie.
-
W Wietkongu w 1960 musieliśmy po ciemku przeciskać się podziemnymi
tunelami. Było ciemno i duszno…
-
Nie pomagasz pan !! - zimne strużki potu spłynęły po plecach.
Stara zakurzona szafa.. drzwi zamknięte na klucz.. Potrząsnąłem
głową odpędzając wspomnienia.
-
Trzeba zachować spokój i oddychać powoli i spokojnie – co ten
idiota wygaduje?! Jakie spokojnie?
-
Halo?! Jest tam ktoś?! Pomocy! - zacząłem walić w drzwi.
-
Niech ktoś nam pomoże!! Pomocy!! - blondynka dołączyła się do
nawoływania.
Starszy
pan dziwnie zamilkł. Uderzałem
w drzwi z nadzieją, że ktoś w końcu usłyszy. To już nie była
winda. Znowu byłem w tej przeklętej szafie. W ciemnościach między
ubraniami na wieszakach czaiły się senne koszmary. Wytrzeszczały
błyszczące ślepia..
Musze
uciekać.. Waliłem z całej siły. Porządne dębowe drzwi.
Chrobotanie..
Zapaliło
się światło, winda ruszyła. „Piętro czwarte” głośniki
obwieściły radosną wiadomość.
poniedziałek, 8 stycznia 2018
Ćwiczenia z pisania - bitwa.
Trwa
bitwa, ludzie umierają, krwawią, cierpią. Każdej sekundy ktoś
zwycięża, a ktoś inny traci życie. Twój bohater jest w samym
środku, otoczony przez wrogów. Dlaczego tam się znalazł? O co
walczy i z kim? Czy ktoś mu pomaga, czy jest zupełnie samotny? To
sprawa osobista czy interes? Zabija dla ideałów czy z konieczności?
Co czuje, co widzi i słyszy? No i wreszcie – ma szanse wyjść z
tego cało, czy zginie?
Wszędzie dym.
Wszędzie unoszące się szare płachty zasłaniające niebo.
Whalamith otoczony łunami płonących wież strzelniczych wyglądał
jak makabryczny tort. Łucznicy zbici w grupy na murach wypuszczali
roje strzał na włóczników osłoniętych tarczami. Potężne
Zamczysko kłuło, szarpało i cięło broniąc się przed falami
wrogich wojsk. Nagle pod osłoną kuszników wytoczono potężny
taran. Posypały się płonące strzały. Jak stada świetlików
przeleciały zgrabnym łukiem i uderzyły w osłonę. Płonąca
postać wykonując dziwny taniec pobiegła przed siebie, po chwili
upadła i znieruchomiała. Z machikułu posypały się kamienie.
Nie dobrze, to za
długo trwa. Rodney poklepał karego wierzchowca po szyi. Dał
sygnał. Zagrzmiał róg. Szukając luk w fortyfikacji zarzucono
haki z linami. Piechota uzbrojona w kopie, miecze i rapier wspinała
się po murach. Kilku łuczników zaczepionych kopią runęło w dół.
Konie ukryte za
wzgórzem niespokojnie rżały. Rozległ się tętent kopyt. Spojrzał
za siebie, dziwne przecież nie dał sygnału do ataku. Obce wojska
wdarły się między szyk konnicy. Pułapka! W zamieszaniu mignęła
srebrna tarcza z czarnym gryfem. Hansel! Rycerz na białym rumaku z
potężnym mieczem stanął naprzeciwko. Uniósł broń .
- Wyzywam cię
Rodney! - koń staną dęba i zarżał. Miecze zderzyły się. Konie
tańczyły naokoło siebie, to rżąc to parskając.
-Myślałeś że się
nie domyślę? - zaśmiał się – Kamień Akhra, kryształowy Thraw
? Myślałeś że mnie przechytrzysz?
-Dobrze wiesz że
jeśli Thraw wpadnie w ręce Pomony Świątynia straci swą moc.
Jeździec walczący przy
Rodney’u złapał się za brzuch i z jękiem zsuną się z
wierzchowca. Bink, szkoda był świetnym wojownikiem. Nagle nad
brzękiem mieczy, jękiem rannych i rżeniem koni rozległ się
potężny grzmot. Brama runęła. Nareszcie. Obrócił konia i zmusił
do galopu.
- Miło było, ale
ważne sprawy wzywają – rozpoczął się wyścig. Czarny rumak
tocząc pianę wpadł na plac zamkowy. Rodney rozglądał się
uważnie. Gdzie jest Wieża Shiwry? Na północ? W zawirowaniu
płomieni i czarnego dymu dojrzał złotą iglicę. Jest. Ruszył
galopem. Hansen wyrósł przed nim jak zjawa. Koń Rodney’a staną
dęba wymachując w powietrzu kopytami. Jeździec przez chwile
próbował uchwycić równowagę. Z hukiem padł na kamienną
posadzkę.
- To nie Twoja
sprawa. Odejdź. - biały wierzchowiec krążył wokoło. Hansel
celował głownię miecza w stronę rycerza w czarnej zbroi. - Albo
zginiesz.
- Nie mogę,
obiecałem. - trzymał miecz wysoko gotowy do obrony. Czerwona tarcza
ze złotym smokiem wisiała mu na przedramieniu. - a dżentelmeni
dotrzymują słowa.
- Nie wiem co ci
obiecała Evia – jeździec zaśmiał się pogardliwie – ale to
już nic nie znaczy.
Pamona jest zbyt
potężna. Potężniejsza od jakiejś niedoświadczonej wróżki.
Była szansa. Gdyby
udało się Akhra i Thraw połączyć z magią Ezdhoru... Evia nie
była zwykłą wróżką. Jako córka Tavro Króla Świtu i Emeny
Bogi Płomieni dysponowała potężną magią.
Ale o tym Hansel nie
musi wiedzieć.
Ostrza mieczy
wzniosły się. Miecz Rodney’a uderzył w tarczę z gryfem
wzniecając snop iskier. Nie zauważył ciosu przeciwnika. Miecz
uderzył w odsłonięte ramię przebijając osłonę z kolczugi. Hansel znowu zaatakował. Blokując tarczą ciosy pchną
miecz od dołu. Tym razem Rodney zdążył odskoczyć. Odparł atak
uderzając od góry. Był szybszy. Miecz ze świstem przeciął
powietrze zatrzymując się na twarzy Hansela. Wojownik z
wściekłością dotkną rany na policzku. Ciął ostrzem miecza na
około Rodney’a. Tarcze przeciwników zderzyły się z hukiem.
Nagle Hansel pochylił się podcinając mieczem nogi Rodney’a.
Wojownik wylądował na plecach. Miecz zawisł na jego piersi. To
koniec. Ciężko dysząc patrzył w oczy swego pogromcy. Uśmiech
triumfu rozkwitł na twarzy Wojownika z gryfem. Nagle szok i
zdziwienie ustąpiło miejsca radości. Spojrzał na ostrze miecza
wystające z piersi i upadł. Przednim stał Fuego wyciągając miecz
z ciała denata.
piątek, 5 stycznia 2018
Cień Anioła część III.
Ryzyko
popłaca
a
się go nie boję
bo
jeśli upadnę to mam obiecane
że
i tak zostanę upadłym.
Prawo
mówi – lojalność wobec braci Aniołów.
Prawo
mówi – nie możesz zbliżyć się duchowo do żadnego śmiertelnika
przed ukończeniem szkoły.
Prawo
mówi – tylko Władca jest twoim Panem i jemu winnyś
posłuszeństwo.
Prawo
mówi – nie obnażać przed człowiekiem swoich mocy.
Czy
mógł spaść niżej? Na same dno swojego istnienia. Łamiąc
wszystkie zasady. Żelazne okowy ocierały się o nadgarstki.
Szarpnął. Zabrzęczały łańcuchy. Przez wąskie, zakratowane
okienko sączyło się światło. Przysiadł ostrożnie prostując
zranioną nogę. Gdzie była dziewczyna? Czy przeżyła upadek?
Jeśli
nie żyła on też równie dobrze mógłby być martwy. Brązowo
purpurowe oczy anioła przenikał gniew. Tęsknota ściskała serce.
Lustrował ściany szukając szansy na ucieczkę. Było tylko to małe
okienko tuż pod pułapem.
Gdy
otworzyła oczy od razu rozpoznała to miejsce. Cela pod bastionem.
Znajomy zapach wilgotnych murów. Przegniła słoma na glinianym
klepisku. Odchylono klapę w suficie. Mały płomyk wślizną się do
środka, a zaraz za nim smukła postać. Podniosła się pełna
nadziei. Muriel?
Z
rozczarowaniem rozpoznała złote włosy Haniela. Z lekkim uśmiechem
na ustach podszedł do niej. Smukłym palcem powiódł po szyi
dziewczyny aż do podbródka.
-
Gdzie jest klucz!? - zimne spojrzenie malachitowych oczu przeszywało
na wskroś.
-
Jaki klucz? - spojrzała mu śmiało w oczy. Nie bała się.
Zamachną
się i uderzył. Zaskoczona potoczyła się aż pod ścianę. Nigdy
Ci nie powiem.
Roztarła
dłonią piekący policzek. Nigdy. Złapał ją za włosy i podniósł
do góry.
-
Twoja ostatnia szansa! Gdzie jest klucz! - w odpowiedzi splunęła mu
w twarz.
Przez
źrenice przepłyną mu złowieszczy błysk furii.
-
Ladacznico!! - puścił włosy. Długą kaskadą opadły jej na
ramiona. Zamachną się i uderzył z większym rozmachem. Siła
odrzutu przybiła ją do ściany. Osunęła się na ziemię. Poczuła
w ustach słodki smak krwi. Sięgnął kolejny raz, chwycił za poły
sukienki i podniósł do góry jakby nic nie ważyła. Zamachała w
powietrzu nogami z trudem łapiąc powietrze.
-
Jeszcze cię złamię – przyciągną do siebie i pocałował.
Zaparła się rękami odpychając Haniela. Był silniejszy. Miażdżył
jej obolałe usta swoimi. Nagle oderwał się i puścił. Upadła na
ziemię jak szmaciana lalka. Przez chwilę cela wirowała przed
oczami. Odetchnęła gdy Haniel opuścił więzienie. Zamknęła oczy
i zatopiła zmysły w swojej jaźni. Był tu. Patrzył na nią swymi
miodowymi ślepkami. I co teraz? Trzeba pomóc dla Muriela. Kotek
patrzył znacząco oczy. O co chodzi? Odsunął się i spojrzał
gdzieś za siebie. Gdzieś pod sercem skraplała się nowa magia.
Pierwotna. Nie! To niemożliwe. Przecież… Z czułością spojrzała
na małą jeszcze nie ukształtowaną plamkę. O północy przyszli i
wyciągnęli dziewczynę z celi. Nie wiedziała gdzie ją prowadzą.
Otworzyli jakieś drzwi i wepchnęli do środka. Przeklęta ciemność.
Gdzieś pod ścianą słyszała czyjś oddech. Nieprzyjaciel? Do rana
nie ruszyła się ze swego miejsca przy drzwiach.
Mulier
jak lew w klatce szarpał łańcuchy, gdy nie pozwalały dalej zrobić
kroku. Nagle drzwi się otworzyły. Do środka wszedł kondukt pięciu
aniołów z Arielem na czele.
-Twoja
podopieczna jest wyjątkowo upartą osobą – podszedł do Muriela
na wyciągniecie ręki – jak ją skłonić do mówienia? Przecież
nie chcielibyśmy alby..uległa nieszczęśliwemu wypadkowi? Prawda?
-
Rusz ją, a odeślę Cię w otchłań piekielną – więzień
szarpną, jednak okowy uniemożliwiały zadanie ciosu.
-
Dobrze wiesz że tylko posiadacz magicznego klucza to potrafi. -
skiną na współtowarzyszy- zobaczymy które z was ma silniejszą
wolę.
Anioły
napięły łańcuchy przyciskając go twarzą do ściany. Po dwóch z
każdej strony. Powietrze przeciął świst bicza. Więzień zamkną
oczy. Teraz był tylko on i Amelia. Gdy kolejne razy rozrywały mu
skórę na ramionach. On był daleko od bólu. Widział tylko jej
twarz. Przytulał i obiecywał że na zawsze już będą razem. Przy
dziesiątym uderzeniu upadł na kolana.
Uriel
uniósł dłoń.
-
Dość! Mam nadzieję że to wygląda wystarczająco przekonująco.
Wyszli.
Za zaryglowanymi drzwiami ucichły kroki. Całe ciało promieniowało
bólem. Powietrze przesiąkło słodkawym zapachem krwi. Opadł na
klepisko. Rozpalone mięśnie odbierały siły. Samo leczenie
przebiegało bardzo powoli.
Nazajutrz
był wystarczająco silny by się podnieść. Wtedy ją zobaczył.
Drzemała skulona przy samych drzwiach. A więc o to chodziło.
Liczyli na to że dziewczyna zmięknie gdy zobaczy go pobitego. Nagle
coś rozbłysło. Mały złoty kotek wyszedł z ciała Amelii.
Mrucząc podszedł do anioła. Położył mu łapkę na piersi. Magia
zaczęła wsiąkać w ciało Muriela. Goiły się rany. Prostowały
skrzydła. Moc wypełniała go po brzegi.
-
Co zrobiłeś? - Ariel nie wierzył własnym uszom. - zamknąłeś
obydwoje w jednej klatce?
-
Gdy zobaczy w jakim stanie jest jej ukochany na pewno się podda. -
Haniel nie czuł się zbyt pewnie wobec furii Ariela. To on po
śmierci Araela mianował się przywódcą, a Muriela okrzyknął
zdrajcą.
-
Głupcze! Czy wiesz jaką moc ma klucz? - Haniel zbladł gdy poczuł
ostrze miecza na szyi. - mam nadzieję że jeszcze nie jest za późno.
Pierwszych
uskrzydlonych którzy podbiegli do celi zaskoczył blask wyciskający
się z wszelkich szczelin. Gdy chwycili za klamkę, nagle drzwi
wyleciały z framugi i przybiły ich do ściany. Haniel z
przerażeniem patrzył jak wielka kula magii powiększa swą
objętość. W środku Muriel rósł w siłę.
Amelia
przeczuwając co za chwilę nastąpi wybiegła z celi. Zebrani w
około aniołowie rzucili się do ucieczki. Za późno. Potężna
eksplozja wypełniła całe pomieszczenie. Cztery postaci które nie
zdążyły uciec znieruchomiały. Po chwili rozsypały się w pył.
Muriel lekkim krokiem wyszedł z lochów. Jego szaty mieniły się
złotem. W czarnych włosach przebłyskiwały purpurowe refleksy.
Miecz stał się szerszy i masywniejszy. Ewoluował. Podszedł do
Haniela.
-
Hanielu wodzu chórów księstw Taraszim, Serifota. Jam jest władcą
tego zamku. Skalałeś dobre imię aniołów. Mocą klucza skazuję
cię na otchłań piekieł!!
Uderzył
mieczem w ziemię. Oślizłe, brunatne macki wypełzły ze szczeliny
i wciągnęły przerażonego Haniela pod ziemię.
Amelia
z podziwem patrzyła jak inne anioły oddają mu pokłon. Tu już nie
było dla niej miejsca. Dyskretnie wydostała się z zamku. Powinnam
wrócić do domu. Tu był jej dom. Serce krwawiło na myśl o
opuszczeniu tego miejsca. Ociągając się wróciła do pokoju po
swoje rzeczy. Cząstka magii z magicznego klucza uchyliła drzwi.
Wśliznęła się na pomost. Wsiadła do łodzi. Po raz ostatni
spojrzała na oddalający się zamek. Tak będzie najlepiej.
Kochać
i tracić, pragnąć i kochać
Padać
boleśnie i znów się podnosić
Krzyczeć
tęsknocie „precz” i błagać „prowadź”
oto
jest życie: nic, a jakże dosyć.
Leopold
Staff
Na
Merelli obserwowało ją wiele zdziwionych oczu. Zaskoczonych.
Dlaczego po tylu latach wróciła. Czy już ją pochowali? Czy
cieszyli się ze zmartwychwstania? Skłamała, że została porwana
na morzu. W końcu po latach udało jej się wydostać. Odprowadzały
ją spojrzenia rodziców. Aż do drzwi pokoju. Za zamkniętymi
drzwiami płakała w poduszkę z tęsknoty i strachu. Dni mijały a
Amelia zastanawiała jak długo jeszcze uda się ukryć rosnące w
niej życie. Tylko morze koiło jej serce. Trzepot skrzydeł mew
przypominał odgłos skrzydeł aniołów. W Pilotettu tak jak tu fale
rozbijały się o skalisty brzeg. Już zmierzchało gdy kamienną
drogą doszła do rybackiej przystani. Falochrony chroniły plażę
przed rozmyciem. Nieliczne pomosty, redy z przycumowanymi grubymi
łańcuchami kutrami. Wraz z latarnią morską tworzyły krajobraz
portu rybackiego. Wędrowała plażą w stronę morskiej latarni.
Mijała rzędy chyboczących się na wodzie kutrów i łodzi.
Kamienne
schody prowadziły aż do samych drzwi. Przystanęła i spojrzała w
górę. Jeszcze parę stopni i będzie na miejscu. Może nocleg w
Latarni to nie najlepszy pomysł jednak w tej chwili potrzebowała
odosobnienia.
-
Amelio.. - drgnęła, czyżby nocna mara z sennych marzeń znów
powróciła. Jego głos. Rozmazana twarz z za ściany łez.
-
Amelio. Szukałem cię wszędzie. - czy to sen? Czy naprawdę tu
stoi. - sprawdziłem wszystkie miejsca w których bywałaś.
Bała
się poruszyć by jego obraz nie rozpłyną się jak mgła. A co
jeśli dłoń którą wyciągnie przeniknie przez wyimaginowany
obraz? I znów poczuje przed sobą tą zimną pustkę? Nie
przeniknęła.
-
Byłem na wieży z której wypatrywałaś stałego lądu. - kciukiem
otarł łzę spływającą z jej policzka – W lochach, gdzie
drzemałaś skulona koło drzwi. I w celi bastionu gdzie pierwszy raz
spojrzałaś mi w oczy. Dlaczego odeszłaś?
-
Ja.. - co miała powiedzieć. Odeszła bo była ..inna? - Zostałeś
Królem. Król nie może mieć.. nie może być..
-
Z człowiekiem? - dokończył – Bo Anioł i człowiek to dwa
światy? Znalazłem pomost między nimi! Są Anioły które chcą się
nauczyć chodzić po tym pomoście!
Odgarną
kasztanowe loki z jej twarzy. Tak bardzo tęskniła. Chciała mu
powiedzieć o swojej tajemnicy którą nosiła pod luźnym ubraniem.
Bała się. Jaka przyszłość czekała ją i Muriela w Pilotettum?
Spojrzała na zmęczoną twarz Muriela. Nagle podjęła decyzję.
Skoro on w nich wierzył to ona też! Przecież tam był jej dom w
zamku.
-
Jest jeszcze coś – cofnęła się o krok by uważniej spojrzeć
Aniołowi w oczy. - pod sercem rośnie owoc naszej miłości..
Pogładziła
się po lekko zaokrąglonym brzuchu.
Radość
i duma rozbłysła w oczach Muriela. Krew z ich krwi, ciało z ich
ciała. Pogładził krągłość w którym rosło nowe życie. Wyczuł
magię. To będzie ktoś wyjątkowy.
-Szkołę
przekształciłem w Gildię Aniołów. Twoja magia jest niezbędna. -
wtuliła się w jego ramiona. - musisz wrócić ze mną.
-
Musisz być bardziej przekonujący – przechyliła przekornie głowę.
Muriel
uśmiechną się łobuzersko. Objął Amelię w tali. Uniósł.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Od pocałunku zawirował świat. Jego
ręce i usta obiecywały więcej. Rozpalały zmysły, zapierały
dech.
-
Czy to było wystarczająco przekonujące? - wyszeptał całując
ukochaną w szyję.
-
Tak. Zdecydowanie Tak. - zamruczała – jesteś świetnym dyplomatą.
Koniec.
Cień Anioła Część II
Nie
zrezygnowała z ucieczki. Co dziennie wdrapywała się na basztę
obronną i obserwowała horyzont. Statek, wyspa cokolwiek byle by
dawało nadzieję na wydostanie się z tego więzienia. Nic się nie
pojawiało, to jakaś zaklęta wyspa. Trudno, trzeba być cierpliwym.
W szkole było spokojnie, żadnych gwałtownych emocji. Uczniowie
spokojnie poddawali się edukacji z teologi i praw boskich. Dziwne
jak szybko minęły te 2 księżyce. Arael z Murielem tłumaczyli by
cały czas była czujna. Bunt może wybuchnąć w każdej chwili.
Tej
nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, ale sen
nie nadchodził. Gdy uzmysłowiła sobie dlaczego natychmiast
wyskoczyła z łóżka. Napięcie w powietrzu było tak gęste, że aż
iskrzyło. Ktoś był w niebezpieczeństwie. Muriel!
Chwyciła płaszcz i wybiegła na korytarz. Ledwo tlące się
pochodnie dawały nikłe światło. Jej pokój znajdował się w
Budynku z Wieżami niedaleko kuchni. Anioły
przebywały w pokojach zamkowych koło kaplicy. Dzieliło
ich około 15minut drogi. Amelia nie zastanawiała
się co zrobi, wyciągnęła
spod poduszki sztylet, prezent powitalny od Araela. Wsadziła
za pasek sukienki. Wybiegła
w ciemność. Szła z
wyciągniętymi przed siebie rękami wzdłuż murów dopóki nie
ujrzała pochodni palących się u wejścia do kaplicy. Znowu zaczęła
biec. Czy zdąży? Czy nie jest za późno?
Muriel
spał spokojnie otulony miękkimi oparami alkoholu. Znowu pozwolił
sobie na więcej. Wszystko przez tą dziewczynę. Martwił się.
Widział jej zauroczenie. Znał Haniela. Jak miał ją ostrzec skoro
nawet nie chciała z nim rozmawiać. Gdzieś w tle jakieś szepty to
przybliżały się to odpływały. Coś z brzękiem upadło i
potoczyło się pod łóżko. Próbował
się podnieść. Kręciło mu się w głowie od mocnego wina. Nagle
poczuł ból w tyle głowy i wszystko odpłynęło…
Przyklejona
do ciemnych ścian korytarzy obserwowała pięć postaci wynoszących
zwinięty koc z pokoju Muriela.
Miała nadzieję że nie słyszeli jak mocno bije jej serce. Starała
się oddychać jak najciszej. Ostrożnie,
pilnując by nie zgubić ich z zasięgu wzroku podążała za
porywaczami. W koło panował półmrok. Ostrożnie weszli na mury, a
stamtąd do wieży obronnej. W podłodze uniosła się klapa i koc
wraz z zawartością został wrzucony do środka. Cztery
postaci gdzieś się rozpierzchły. Został tylko strażnik. Amelia
myślała intensywnie. Żałowała że nie ma jakichś przydatnych
zdolności. Chociażby ogniste pociski, albo obezwładniające
uderzenie. Nagle jej twarz rozjaśnił uśmiech, chociaż to drugie
dało by się załatwić bez magi. Koło
baszty znalazła fragment masywnej deski. Strażnik zwrócony
przez chwilę tyłem nie miał szans. Od
uderzenia w głowę padł jak długi. Chociaż
raz gra w krykieta
do czegoś się przydała.
Zwisając na rękach wsunęła się do wlotu w podłodze i skoczyła
w nieprzeniknioną ciemność.
-
Muriel
– wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Czy jeszcze żyje?
Odetchnęła gdy w pobliżu rozległ się przytłumiony jęk.
Wilgotnymi od potu dłońmi
wymacała fragment koca i po chwili skrępowane stopy. Wyciągnęła
z zapasa sztylet, przecięła więzy. Nogi się poruszyły. Wędrowała
dłońmi wzdłuż ciała
aż do ramion by przeciąć
knebel.
-
Co się stało? - Muriel
przewrócił się na brzuch by ułatwić dostęp do związanych rąk.
-Nie
wiem. Gdy przybiegłam już cię wynosili w tym kocu. - szepnęła
rozglądając się wokoło, jednak nic nie mogła dojrzeć. -
naliczyłam pięciu.
-
Musimy się pośpieszyć w każdej chwili mogą wrócić – Muriel
po macku usiadł i uwolnił na dłoni ognisty płomyk. Napotkał
zdziwione spojrzenie Amelii. Wzruszył ramionami – Każdy Anioł to
potrafi.
-
Nie ma tu drugiego wyjścia?
Anioł
pokręcił głową. To jest cela więzienna. Westchnęła. Z
koncentrowała się i pozwoliła zmysłom by szukały. Niemal
natychmiast wyczuła zawirowania w pobliżu wieży. Szybko złapała
Muriela za rękę by zdusić płomyk.
-
Za późno już się zbliżają. - Muriel pociągną dziewczynę za
sobą w najdalszy zaułek i okrył swoim czarnym płaszczem. Czuła
lekki zapach alkoholu. Ciepło promieniujące z jego smukłego ciała.
Martwiła ją reakcja zmysłów na tą bliskość. No cóż, nie będę
utrudniała Murielowi życia.
Nad
głową usłyszała kroki. Ktoś zauważył leżącego strażnika i
rozgorzała dyskusja. Spostrzegli podniesioną klapę. Przez chwilę
mały płomyk wirował pod podłogą. Odruchowo przylgnęła do
Muriela, a on ukrył ją w swoich ramionach. Poczuła się
bezpiecznie. Płomyk zgasł. Uf, pozostali niezauważeni. Przez
chwilę słuchali oddalających się kroków. Niechętnie
wyswobodziła się z jego uścisku.
-
Jest tylko jedno wyjście. Brama i pomost z zakotwiczoną łodzią.
Brama zamknięta jest na magiczny klucz. A klucz jest w pokoju
Araela.
Tak
dobrze było ją mieć przy sobie. Sięgała mu głową zaledwie do
ramienia.
-
Mógłbyś polecieć i nas z tąd wydostać..
Obawiam
się, że złamałem sobie skrzydło gdy wrzucali mnie do celi. -
ostrożnie chwyciła złamane skrzydło, sztyletem obcięła sobie
kosmyk włosów i przyłożyła do uszkodzonego miejsca. Pukiel
zaczął się skręcać aż powstała niewielka garstka żarzących
się purpurowo iskier.
Muriel
poczuł tylko lekkie mrowienie. Gdy iskry zgasły zdumiony poruszył
zdrowym już skrzydłem.
-
U nas w Merelli każdy tak potrafi – wzruszyła ramionami
parafrazując wyniosły ton Muriela.
Anioł
zachichotał rozbawiony żartem Amelii. Uwolniony płomyk
niespokojnie drgał nad ich głowami.
-
Amelio ja.. - szukał słów ale nie mógł znaleźć, więc po
prostu rozbił bariery którymi tak się szczelnie odgradzał.
Opuścił głowę bojąc się spojrzeć dziewczynie w oczy. Poczuł
dłoń na swoim policzku. W jej zielonych oczach było niedowieszenie
i fascynacja. Drżącymi palcami powiodła po konturach jego ust.
Później musnęła je swoimi. Wpuścił ją do środka w głębokim
pocałunku. Uniósł. Przycisną do ściany wodząc dłońmi po
jej smukłych nogach. Oplotła go w tali. Zarzuciła ręce na szyję.
Uniósł miękki aksamit sukni i dotkną ciepłego wnętrza ud.
Jęknęła i wygięła się w łuk. Oszołomiony zapachem jej skóry.
Zatracony w jej proszących o więcej pocałunkach. Wsunęła rękę
w fałdy sięgającej do kolan tuniki. Poczuła jak jest twardy i
pulsujący. Wszedł w nią płynnym ruchem. Na chwilę zamknął oczy
i napawał się jej gorącym wnętrzem. Trwali bez ruchu chłonąc
swoją bliskość. W szalonym tańcu miłości stali się jednym
płomieniem. Może to ten jeden dzień jest im dany. Może jutra nie
będzie. Tak bardzo raniło go uciekające spojrzenie. Ta paląca
zazdrość o Haniela. Teraz już nie ważne była tu, czuł jej
zapach, miękkość skóry.
Pod
murami ścieliła się mgła, gdy opuścili celę. W świetle
pochodni wyglądało to jak smugi waty poupychane po kątach. Na
niebie księżyc na chwilę schował się za chmurami. Tyle razy
wchodziła do Głównego Zamku, ale nigdy zakradając się.
Apartamenty Araela znajdowały się na piętrze. Wśliznęli do
środka głównym wejściem. W ogromnych przedsionkach witały ich
dwa marmurowe posągi siedzących lwów. Białe ściany zdobione
subtelnie pnączami winorośli. Na prawo rozpościerały się
wachlarze schodów. Powiodła dłonią po barierce. Pogładziła
posrebrzane głowy smoków jakby kłaniające się sobie i tym którzy
się na nie wspinali. Najciszej jak się dało wspinali się po
wykutych z białego marmur stopniach. Ściany tonęły w mroku kryjąc
okazałe obrazy. Postaci na koniach, popiersia. Muriel stanął przed
wejściem. Za białymi drzwiami z ozdobną złotą klamką spał
Arael. Nie pukając uchylił drzwi i razem z Amelią wkradli się do
środka. Wielkie łoże na środku pokoju z wezgłówkiem i dwoma
baldachimami przylegającymi do ściany. Gruby wełniany dywan tłumił
kroki. Gdy Muriel podszedł bliżej nagle cała krew odpłynęła mu
z twarzy. Arael nie żył. Ktoś wbił mu sztylet w samo serce. Jego
zaskoczone oczy patrzyły martwym wzrokiem gdzieś w sufit. Pióra
porozrzucane naokoło łóżka. Białe i czarne. Pootwierane szafy i
szuflady. Ktoś czegoś szukał. Śpiesząc się zostawił po sobie
rozgardiasz.
-
Jak wygląda magiczny klucz – Amelia rozejrzała się wokoło,
gdzie go szukać? Chyba ktoś za nich już to zrobił.
-Arael
mówił że zawsze ma go przy sobie. - zastanawiał się głośno
Muriel.
Przy
sobie. Amelia ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu. Ostrożnie
przeszukała ubranie zmarłego. Nic. Chyba że.. Położyła dłonie
na skroniach Araela. Zamknęła oczy. Puściła zmysły by szukały.
Ciemność. Cisza. Pustka. Już miała się wycofać, gdy coś
rozbłysło. W ciemnym zakamarku martwej jaźni coś się kryło.
Drobiny magi przerażone kuliły się i drżały. Podpłynęła
bliżej. Wyciągnęła dłoń by chwycić. Mały złocisty kotek
miaukną i odskoczył. Kotek? Mimo prób schwytania ciągle się
wymykał. Nie tak na pewno się nie uda. Kucnęła. Wyciągnęła
przed siebie rękę i czekała. Kotek ostrożnie podszedł parę
kroków. Wysunął łepek wąchając koniuszki palców. Odskoczył.
Znowu podszedł.. Otarł się o jej dłoń.
Muriel
czuwał przy wejściu. Nie chciał przeszkadzać. To nad czym
pracowała Amelia wymagało dużej koncentracji. Pochylona nad
Araelem wyglądała jak pogrążona w modlitwie. Nagle na schodach
zadudniły kroki. Muriel sięgnął przez prawe ramię i dobył
miecza. Posrebrzana głownia odbijała światło pochodni. W głowicy
lśnił rubin. Wysuną prawą nogę i ugiął w kolanach. Oparł płaz
na lewym ramieniu gotowy do odparcia ataku. Uniesiony nad głową
miecz Uriela ze świstem ciął powietrze. Muriel odskoczył w bok.
Miecz przeciął powietrze i uderzył w posąg z brązu. Fontanna
iskier wystrzeliła w górę. Zaatakował z góry. Pchnął mieczem.
Zamachną się. Miecz Uriela zatrzymał się na jelcu. Przecisną
Muriela do ściany.
-
Gdzie jest klucz?!
Muriel
zacharczał próbując złapać oddech. Zebrał siły i odepchnął
przeciwnika. Odskoczył i natarł z półobrotu. Ostrze dosięgło
ramienia Uriela. Zatoczył się.
-
Dość tej zabawy!! - uderzył szmaragdową głowicą o zbroję.
Rozpętała się burza. Błyskawice ślizgały się po ścianach.
Pełzały po ziemi jak węże. Źrenice Uriela zapłonęły zielonym
światłem.
Podmuch
szarpał czarne długie włosy Muriela. Jego rubin na głowicy
zapłonął. Głownia miecza wiła się jak języki ognia. Uderzył
od dołu. Gdy miecze zderzyły się ze sobą w oknach eksplodowały
szyby. Nagle gdy nacierał z wyciągniętymi przed siebie ramionami
jedna z błyskawic liznęła go w biodro. Przewrócił się. Uriel
zamachną się. Ognisty Anioł błyskawicznie przetoczył się.
Rozległ się skowyt marmurowej posadzki pękającej pod uderzeniem
błyskawic. Muriel poderwał się na nogi. Przez chwilę ciężko
dysząc siłowali się na spojrzenia.
Amelia
ostatnim wysiłkiem woli wabiła złocistego kotka. No chodź, nie
bój się. Kici kici. Przecież nie możesz tu zostać. Czuła się
bezsilna. Wszystko zależało od tego czy złocisty jej zaufa i
pozwoli się wziąć. Było tak blisko. No chodź, malutki. Kici
kici. Kotek mrucząc ocierał się o jej rękę. Już nie uciekał.
Za plecami słyszała szczęk mieczy. Biedny Muriel pewnie jest już
zmęczony. Poczuła ciepło rozchodzące się po ciele. Mogła tylko
czekać. Skupiła się, pot sperlił się na czole od wysiłku.
No
chodź kotku. Potrzebujemy Cię. Kotek miaukną. Spojrzał swoimi
miodowymi ślepkami. Postawił małe łapki na palcach Amelii i
wskoczył na ręce. Ostrożnie by nie spłoszyć zwierzaka uniosła i
przytuliła. Powoli wycofała się z jaźni Araela. Otworzyła oczy.
Ciało władcy zmieniło się w złoty pył i znikło. Udało się.
Muriel
ciężko oddychał. Pot spływał mu po karku. Wilgotne kosmyki
włosów przykleiły się do twarzy. Przenosił ciężar ciała
uchylając się od ciosów Uriela. Zacisną zęby i znowu natarł.
Miecze zatańczyły. Czerwień i szmaragd krzyżowały się ze sobą
z impetem. Kątem oka zauważył jak Amelia prostuje się i chwyta
skraju łóżka. Udało się. Czas się wynosić. Zebrał wszystkie
siły. Odskoczył. Trzymając miecz na wysokości bioder natarł na
przeciwnika. Uriel zablokował taszką. Muriel zawiną głownią i
miecz Uriela odleciał parę stóp od przeciwnika. Ten wyciągną
rękę by go podnieść. Nie zdążył. Rubinowa głowica uderzyła
go w głowę. Padł nieprzytomny.
Opierając
się na mieczu pokuśtykał do Amelii. Była dla niego wszystkim.
Piekło go zranione biodro. Przytulił dziewczynę. Czuł jak pomału
wracają mu siły. Rozległy się kroki na schodach. Tym razem było
ich więcej.
-
Musimy się wynosić. - chwycił dziewczynę w ramiona, odbił się
od ziemi. Rozwiną skrzydła i wyleciał rozbitym oknem.
Z
całej siły zagarniał powietrze skrzydłami. Byle dalej. Byle
wyżej. Jeden z ognistych pocisków eksplodował w pobliżu. Podmuch
wyrwał mu Amelię z rąk. Zapadła ciemność.
Haniel
biegł na górę przeskakując po kilka stopni. W uchylonych drzwiach
leżał anioł. Trącił stopą Uriela. Ten poruszył się i jęknął
badając bolącą głowę. Długie fale złotych włosów Haniela
poruszyły się od wzbierającej w nim magii. Podbiegł do okna i
cisnął w stronę oddalających się postaci. Pocisk osiągną cel i
eksplodował. Patrzył jak Muriel i Amelia niczym dwie szmaciane
lalki odskakują od siebie i bezwładnie spadają.
-
Łapcie ich! - krzykną do towarzyszy.
Obydwoje
byli nieprzytomni. Które z nich miało klucz?
-
Jego przykujcie do ściany w lochach, a ją do celi w bastionie.
W
milczeniu wykonano rozkaz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)