Wokoło kipiało jak we wnętrzu wulkanu. Szare skały dzielnie walczyły z
oblewającą je czerwoną lawą oraz z językami płomieni. Krajobraz
wyglądał jakby między starymi stępionymi zębami smoka przelewało się
piekło. Na szczycie jednej z takich skał siedział kot. Czarna sierść
lśniła błękitnymi refleksami, a złote oczy śledziły iskry strzelające w
górę. W łapie trzymał wędkę. Czarne wędzisko odbijało światło na końcu
lśniła srebrzysta żyłka jak lot pocisku przecinała czerń i purpurę
płomieni. Na końcu trzepotał motyl. Chyba motyl. Wyglądał jak wznoszący
się i opadający błędny ognik. Kot ustawił wędkę tak że motyl prawie
dotykał lawy. Czerwonym jęzorem oblizał nos i czekał. Na powierzchni
lawy pęcherzyki pęczniały i pękały a lepka maź rozpryskiwała się na
wszystkie strony. Kot przyczaił się i cierpliwie czekał. Nagle na
powierzchni rozbłysło żółte światło coś chwyciło za motyla i wciągnęło
razem z wędką i kotem. Na chwilę wszystko zastygło w bezruchu. Na skale
gdzie siedział niedawno kot pojawił się nowy kot z wędką i motylem.
Jakby nic się nie stało wpatrywał się w motyla trzepoczącego się nad
powierzchnią lawy. Tuż za nim na innym skrawku skalnym siedziały dwa
chochliki mocząc nogi w lawie bawiły się pilotem od telewizora.
-
No daj teraz moja kolej! - jeden drugiemu wyrywał sprzęt próbując po
swojemu manipulować przyciskami. W skutek czego czarny kot raz pojawiał
się raz znikał z występu skalnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz