piątek, 8 grudnia 2017

Wielka Kocia draka..

- Ha, tu nikt mnie nie widzi. - zielone ślepia błyszczały pod gałęzią ciężką od liści i owoców bzu. Czarne futro kocura było praktycznie niewidoczne w cieniu drzewa. Leżał nieruchomo obserwując przesuwający się w oddali punkt i nagle Hoop! Trzask! Łubudu! Dwa koty spotkały się w locie, sczepiły pazurami i z impetem wylądowały w stercie suchych gałęzi.
- Miauu!! Siwy co tu robisz? Prawie cię nie potraktowałem jak kuropatwę!
- A co Ty tu robisz! Wyskakujesz jak duch nie wiadomo skąd, jeszcze chwila, a byś czuł pazur na swoim nosie.
Siwa sierść na chwilę się zjeżyła lecz po chwili kot strzepywał z siebie resztki gałązek. Bursztynowe oczy znowu się uśmiechały.
- Wypraszam sobie, nie jestem duchem, jestem Leopold. Leo Wielki! - czarny kot z dumą uniósł łepek i zadarł ogon.
- O ho ho! Ty tu sobie na ptaszki polujesz, a w mieście wielka draka .- Siwy od niechcenia liznął łapę.
Wielka draka w wydaniu Siwego oznaczała zawsze kłopoty.  Ostatni pomysł z włamaniem do farmy strusi okazał się katastrofą. "Słuchaj Leo, zakradniemy się nocą, załadujemy jaja strusie do worków i będziemy mieli jedzenia na wiele miesięcy! Tam są taaakie jaja. " No tak tylko kompan nie uwzględnił psów pilnujących obejścia, kamer i ogrodzenia pod napięciem. Najgorsze jednak było te przenikliwe iiiiiiiiiłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłuuuuuuuuuuuuuuuu...  Alarm.  Gdy tylko go usłyszał miał ochotę jak struś schować głowę jak najgłębiej w piasek, ten dźwięk wwiercał mu się w ciało jak świder i rozsadzał uszy. Nigdy więcej! Efekt końcowy przygody był taki że zostali złapani, pomalowani na zielono ,a ich zdjęcia długo wisiały przed bramą farmy ku przestrodze innym kotom.
Leo przysiadł na ogonie i z zazdrością przyjrzał się zaokrąglonym bokom kolegi. Siwy potrafił podbijać ludzkie serca i zawsze dostawał coś do jedzenia, Czarny kocur wyglądał przy nim chudy jak nitka. Jednak wolał zdobywać jedzenie sam, niż żebrać u ludzi. Kocia duma mu na to nie pozwalała i poczucie niezależności.
- To jak, nie jesteś ciekawy? - Siwego zaczęła już irytować bierność Leo.
Wspomnienia rozsypały się w drobny mak.. Prawda ta Wielka draka.
- No to opowiadaj - westchnął kot, wiedział, że Siwy nie da mu spokoju dopóki nie opowie wszystkiego.
Bursztynowe oczy rozbłysły i zaczął z wielką pasją swą opowieść.
- Jutro w nocy będą zarybiać stawy!!  Dwie ciężarówki pełne świeżutkich na wyciągnięcie łapy rybek. Wyobrażasz sobie ?!  Takiej okazji nie można zmarnować.
- A alarm? A psy? Sprawdziłeś?  - Leo nieufnie podchodził do pomysłu kolegi.
- Daj spokój stary, jakie psy, w szczerym polu? Nic z tych rzeczy.
Czarnemu kotu zaburczało w brzuchu. Kiedy ostatnio jadł porządny posiłek? Wszystkie kuropatwy uciekały przed nim, a myszy ...już dawno żadnej nie widział.
- No dobrze, ale jak znowu wpadniemy w kłopoty to nie chcę cię znać. - sam nie wiedział dlaczego to powiedział, chyba głód mu odbierał rozum. No ale klamka zapadła.
Wyruszyli późnym wieczorem, na łąkach ścieliła się mgła, w stawach rechotały żaby. A może po prostu się śmiały, że znowu dał się wciągnąć w kabałę Siwego. Wysoka trawa dawała doskonały kamuflaż, chociaż wieczorna rosa przyklejała się do futra, nie narzekali. W świetle zachodzącego słońca ciężarówki rzucały długie cienie, wyglądały jak czarne olbrzymy. Szczere pole okazało się małym laskiem, a może sadem.. Jedno drzewo idealnie nadawało się do wspinaczki, bo dokładnie pod nim stała ciężarówka z rybami. Siwy wdrapał się na pień, przeczołgał  na gałąź i skoczył...
Leo czekał na odgłos plusku do wody, zamiast tego usłyszał przenikliwe iiiiii...!!! pazurów kota zsuwającego się z blaszanego dachu. Cysterna!! Dlaczego nie przewożą ryb w otwartych pojemnikach!!??  Tylko w osłoniętych beczkach..!?
Nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie, kierowca usłyszał zsuwającego się kota, złapał go i wyrzucił wysoko w niebo. Grawitacja zrobiła swoje... później był wielki PLUSK kota wpadającego do stawu. Leo musiał obejść się smakiem, zamiast ryb wyciągał z wody kolegę i tak obaj przemoczeni, głodni wrócili do miasta.
- Skąd mogłem wiedzieć... - jęknął Siwy
- Nic nie mów ! - fuknął Leo liżąc mokry ogon, ze sklejoną sierścią wyglądał jeszcze chudziej. Był zły, bardzo zły, najbardziej na siebie, że znowu dał się wciągnąć... W sumie nie było tak źle, nie było psów, ani alarmu..ale za to mnóstwo wody, brr..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz